Dialogi wewnętrzne

– Zdecydowanie niebieska – zadecydował Marek, kiedy wskazała mu dwie ostatnie propozycje.
– Marek, ja nie mam tylu niebieskich sukienek – roześmiała się, spoglądając na trzymane przez siebie sukienki, które zdecydowanie nie miały niebieskiego koloru. Wahała się między zieloną a szarą.
– Wiesz, trochę trudno się skupić, kiedy stoisz tutaj tak ubrana – spojrzał na Ulę owiniętą w cienki ręcznik i w dodatku z mokrymi włosami.
– No dobrze, ale poważnie, która? – powtórzyła swoje wcześniejsze pytanie.
– Szara – odparł, podchodząc do niej i całując ją w szyję.
– Mamy zwycięzcę! – wykrzyknęła, biegnąc natychmiast po suszarkę.
– Ula… – jęknął Marek.
– Nie mamy zbyt wiele czasu…
– A może jednak…
Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
– Mówiłeś, że zaprosili nas na trzynastą. Zdecydowanie nie zamierzam się spóźnić, zwłaszcza, że mamy przed sobą jeszcze jedną noc…
– Martwisz się tym spotkaniem.
Ula podłączyła suszarkę do prądu, uciekając wzrokiem.
– Wcale się nie martwię.
– Właśnie widzę. Ula, oni naprawdę potrafią wyciągać wnioski z tego, co widzą. I mam wrażenie, że już to zrobili.
– Chciałabym, żeby to było takie proste. Ale spójrz na to z mojej perspektywy. Całe życie byliśmy z zupełnie innych środowisk, wręcz innych światów…
– Nie bardzo mnie to obchodzi. To nie jest dziewiętnasty wiek, czasy są już zupełnie inne. A poza tym dla mnie jesteś idealna właśnie taka. Lubię się przy tobie budzić, lubię widzieć cię rano i cieszyć się z tego, że tutaj jesteś. I wszyscy mogą sobie wygłaszać dowolne opinie, ale ja swojej nie zmienię – stwierdził i pocałował ją w rękę.
Dziwnie szybko zwilgotniały jej oczy, dlatego szybko włączyła suszarkę. Czas przecież nieubłaganie płynął. Musiała zebrać siły do spotkania z panią Dobrzańską.

***

Stanęli przed domem. Ula rozejrzała się z ciekawością po podwórku, rejestrując zadbane podwórko, piękny, duży dom i auto porządnej marki. Jak bardzo różniła się ta przestrzeń od jej Rysiowa! Tak, u nich też było schludnie, ale każda osoba odwiedzająca jej dom doskonale wiedziała, że zdecydowanie nie dorobili się majątku. A jednak zawsze się kochali, wspierali i wiedzieli, że mogą na siebie nawzajem liczyć. Myśląc o tym, Ula zrozumiała, że ją ojciec przynajmniej próbował wspierać. Tymczasem Marek często musiał mierzyć się z wieloma oczekiwaniami swojego ojca, których wypełnianie nie zawsze mu wychodziło, chociaż bardzo tego chciał. Zrozumiała, że nie mogłaby żałować tego, iż urodziła się w Rysiowie. Tam było wszystko. Wszystko – poza Markiem, na którego mogłaby spoglądać po przebudzeniu…
– Więc tutaj się wychowałeś – uśmiechnęła się szczerze.
– Przeprowadziliśmy się tutaj, kiedy miałem siedem lat. Wcześniej rodzice mieli mieszkanie. Ale tak, tutaj spędziłem większą część życia. Chodźmy – wskazał jej ręką drogę i pozwolił, aby szła przodem.
Znaleźli się przed drzwiami, które otworzyły się niemal natychmiast.
– Dzień dobry, pani Zosiu – przywitał się Marek.
– Dzień dobry, Marku – odparła pani Zosia, z ciekawością przyglądając się Uli.
– To jest moja Ula – powiedział po prostu.
Moja Ula, przemknęło przez myśl Uli jak echo. Jak ładnie. Nie moja dziewczyna, tylko moja Ula. Może też powinna tak o nim mówić. Mój Marek. Tylko mój. Bo to już nieudawane, tylko prawdziwe. Bardziej prawdziwe niż sądziła.
– Miło mi – uśmiechnęła się Ula.
– Wiedziałam, że to całe zamieszanie nie było bez powodu – pani Zosia wyraźnie była po stronie Uli, witając ją z ciepłym uśmiechem.
– Pani Zosia zajmuje się domem rodziców odkąd pamiętam – wyjaśnił Marek.
– Znam go od małego – przyznała kobieta. – W takim razie dam znać twoim rodzicom, że już jesteście.
Pani Zosia ruszyła schodami do góry, zostawiając ich samych w korytarzu.
– Spokojnie, rodzice mają tylko jedną osobę do pomocy – uspokoił ją Marek, widząc minę Uli.
– Przecież nic nie mówię.
– Wiem jak to wygląda. Ale pani Zosia jest tutaj od zawsze i w sumie bardzo pomaga rodzicom.
– Marek, mają do tego prawo. Nie musisz się przede mną tłumaczyć – musnęła jego rękę.
– Ale chcę. Poza tym pokażę ci cały dom, zobaczysz.
– Pokażesz mi swój pokój?  Zastanawia mnie, jak też go urządziłeś.
Marek wybuchnął cichym śmiechem.
– Rodzice przerobili go na pokój gościnny, kiedy tylko wyprowadziłem się z domu.
– Ach, no tak, to nawet logiczne. Nie pomyślałam o tym.
– Wydajesz się rozczarowana.
– Nie, po prostu przyszła mi taka głupia myśl do głowy – zaśmiała się cicho. 
– Jaka?
– Nieważne.
– Powiedz – poprosił, patrząc na nią spojrzeniem, które zawsze sprawiało, że mówiła mu wszystko.
– To takie głupie… – jęknęła. – Pomyślałam, że mnie trudno byłoby się rozstać z rzeczami moich dzieci, gdybym je miała. I chyba wolałabym je zostawić, żeby czasem się im po prostu przyjrzeć, choćby po latach.
Po sekundzie zdała sobie sprawę, że powiedziała na głos zbyt wiele, więcej niż by chciała. Zdecydowanie nie zamierzała ujawniać teraz swoich myśli, a jednak on zawsze sprawiał, że tak się działo.
– Wszystko w swoim czasie, Ula – mrugnął do niej. – Ale tak, ich pokoiki na pewno zostawimy.
Odpowiedziało mu spojrzenie zdumionych niebieskich oczu, ale nie mieli szans kontynuować tej dyskusji. W przepastnym korytarzu pojawili się Helena i Krzysztof.
– Przepraszam, że musieliście czekać, ale musiałam zmusić go do zmierzenia ciśnienia – wyjaśniła Helena.
– Cieszymy się, że przyszliście – stwierdził Krzysztof, patrząc z ciekawością na Ulę i Marka.
– Przejdźmy do jadalni, będziemy mogli spokojnie porozmawiać – powiedziała Helena, przyglądając im się ukradkiem.
Jadalnia okazała się kolejnym przestronnym pomieszczeniem w domu. Wypełniona dobrej jakości meblami, zapewne drogimi, robiła dobre wrażenie. Ula czuła się jednak coraz bardziej speszona. Marek, jakby to wyczuwając, uścisnął delikatnie jej dłoń. Wreszcie usiedli przy stole i zaczęli rozmawiać przy obiedzie.
– Ula, słyszałam, że całkiem dobrze poszło Wam z kolekcją – zaczęła Helena.
– Na razie jeszcze trudno to ocenić – odparła Ula z lekko stremowanym uśmiechem.
– Nie bądź taka skromna – powiedział Marek, już gotowy udowodnić Uli, że powinna lepiej oceniać swoje pomysły, lecz wyręczył go w tym Krzysztof.
– Z tego, co słyszę, wszystko idzie w dobrym kierunku. Poza tym sama przygotowałaś plan, który uchronił firmę, za co jestem Ci wdzięczny – powiedział, spoglądając na nią z sympatią.
– Gdybym nie miała pomocy całej firmy, to pewnie by się nie udało. Ale i tak będę pewniejsza, kiedy zaczną spływać wyniki sprzedaży – stwierdziła spokojnie.
Helena, z lekkim niepokojem na twarzy, zerknęła tylko na Marka i kontynuowała temat firmy, jakby koniecznie chcąc wybadać sytuację.
– Zebranie zarządu już za dwa miesiące. Myślałaś… myśleliście, co zrobicie dalej?
– Mamo… – zaczął Marek, jakby chciał zaprotestować, ale tym razem przerwała mu Ula.
– Mam kilka pomysłów na rozwój Pro S. Tym planuję się potem zająć.
– Mówiłem Ci już, że mogłabyś dalej rozwijać firmę – odparł Marek.
– A ja mówiłam Ci już, że mam swoją firmę – powiedziała Ula równie poważnie, zaglądając mu prosto w oczy.
Nie kontynuujmy tego wątku. Nie tutaj, Marku. Naprawdę nie musisz mi udowadniać, że chcesz mojego dobra. Teraz to wiem i teraz Ci ufam.
– Skoro tak uważasz – poddał się oficjalnie Marek.
Teraz będę cicho, ale uważam, że powinnaś dalej być prezesem. Poradzisz sobie, Ula. Komu miałoby to wyjść, jak nie Tobie? Jeszcze wrócimy do tego tematu…
Helena i Krzysztof przyglądali się im z lekką konsternacją. Ich sposób porozumiewania się, zdania wypowiadane tak, że jedno i drugie rozumiało, to, czego drugie nie powiedziało, było zadziwiające. Oboje musieli przyznać, że między Markiem a Pauliną nie można było dostrzec takiego zjawiska. I chociaż Marek wydawał się Helenie szczęśliwy, niespecjalnie czuła się przekonana co do Uli.
– Może już przestańmy rozmawiać o firmie – uznał Krzysztof. – Ostatecznie spotkaliśmy się tutaj, żeby miło spędzić czas. Marek wspominał, że byliście wczoraj w tej dobrej restauracji na Starym Mieście. Jak ci się tam podobało, Ula?
– Bardzo ciekawe miejsce i pyszne jedzenie. Najważniejsze, że nie mieli w karcie ryby – uśmiechnęła się Ula, a Marek wraz z nią.
– Ula ma uczulenie na ryby – wyjaśnił Marek.
– Ale przyznacie, że ta restauracja jest idealnie położona, między uliczkami i na uboczu… – dodała nagle Helena.
– Tak, czasem miło popatrzeć na takie urocze uliczki…
– Ale ty Ula też mieszkasz w pięknym miejscu – wtrącił się Krzysztof. – Niedaleko masz las, z tego, co zdążyłem się zorientować.
– Tak, chociaż trzeba przejść się do niego kawałek – Ula uśmiechnęła się promiennie.
– Byłeś w…- zdziwiła się Helena, ale nie znała nazwy miejscowości.
-…Rysiowie – podpowiedział Marek.
– Chcieliśmy przekonać Ulę do prezesury, ale to nie było łatwe – wyjaśnił Krzysztof.
– Tato, naprawdę nie musimy do tego wracać – nieco zdenerwował się Marek.
Spokojnie. To już nie jest ważne. Nie musisz się denerwować.
Skoro tak uważasz. Ale nadal mi źle, kiedy o tym pomyślę. Chciałbym, żebyś miała ze mną łatwiejsze życie.
Na razie jest dobrze. To już dużo, Marku.

– Ale teraz wygląda na to, że jesteście ze sobą szczerzy – dodał tylko Krzysztof, chcąc zbadać ich reakcje i zdobyć jakiś trop. No cóż, był po prostu ciekawski. A może robił to dla Heleny, aby zrozumiała, że tym razem to jej syn zawinił.
– Teraz tak – powiedziała Ula, zanim ugryzła się w język.
Wymienili z Markiem szybkie spojrzenia, w których kryło się wszystko.
Powinniśmy jeszcze porozmawiać. Na spokojnie, w moim, naszym mieszkaniu. Chcę z tobą porozmawiać.
Dobrze,  to brak rozmowy byłby wariactwem.

– Zatem mieszkasz w Rysiowie z rodziną? – Helena postanowiła ulitować się nad dwojgiem wyraźnie zawstydzonych młodych ludzi.
– Tak.
– A weekendy jak widać spędzacie teraz razem? Szczerze mówiąc, po pokazie byłam przekonana, że razem zamieszkacie.
Bezpośredniość Heleny zdziwiła nawet Krzysztofa. Zerknął na nią, jakby zastanawiając się co takiego knuje.
– To dość skomplikowane – wyznała Ula hardo, nagle odczuwając pewną złość, że ktoś pcha się z pytaniami w jej życie.  Wiedziała, że teraz jej życie było mocno związane z Markiem, jednak nie godziła się na pytania, jak dla niej – zbyt bezpośrednie.
– Ula ma małą siostrzyczkę i chorego tatę. To nie takie proste.
– Tata choruje na serce i wolę go pilnować, żeby zażywał wszystkie leki i nie przemęczał się. A Betty… – roześmiała się Ula. – Oj, Betty, nadal ma szalone pomysły i jej właściwie też trzeba pilnować.
– A twoja mama nie daje sobie z nimi rady? – zdumiała się Helena, na co odpowiedziało jej wzburzone spojrzenie Marka.
Gdyby mógł, zapewne miotałby ogniem. Albo cofnął to pytanie. Tak bardzo chciał je cofnąć i nie czuć tego bólu, który Ula zapewne poczuła.
– Mama Uli nie żyje od kilku lat – wyjaśnił Marek.
– Byłam w liceum, kiedy umarła – dodała cicho Ula.
– Przykro mi, nie wiedziałam – powiedziała Helena skruszonym tonem.
Spojrzawszy na nią, Marek dostrzegł, że wyraźnie jest jej z tym głupio. Chyba po raz pierwszy dostrzegła inną stronę życia Uli, zapominając o obrazie, który już znała. A raczej – uroiła sobie, że zna całą sytuację. Nikt przecież nie wiedział, co tak naprawdę było między nimi i co ich do tego doprowadziło. Pośrednie elementy tej układanki znał tylko Sebastian, jednak jego spojrzenie było wypaczone. Zupełnie takie, jakby oglądał ich przez szklaną tubę wypełnioną milionem przeszkód.
– W porządku – odparła Ula, po chwili uśmiechając się już jak słońce.
Krzysztof bowiem postanowił opowiedzieć jej o swoim domu rodzinnym, nieco podobnym do Ulinego. Helena, z wahaniem, ale jednak, postanowiła przyłączyć się do rozmowy. I już jakoś poszło…

***

Stali na progu domu w gęstym, rozdzierającym cień słońcu. Drzewa okalające dom łagodnie szumiały, jednak ich wpływ na narastający upał był nikły. Nikomu ze stojących osób to nie przeszkadzało. Rozmowa toczyła się całkiem gładko i zgrabnie, a Markowe obawy stopniowo malały. Trema Uli malała, zaś pytania jego rodziców przybierały milszy ton. Odwiedziny dobiegały już końca, lecz, jak to zwykle bywa, gdy bardzo nam na czymś zależy, ich ostatnia nuta okazała się być trefna, nieudana, fałszywa.
– Zastanawiałam się, czy powinnam Wam już o tym powiedzieć, ale ostatecznie może powinniście wiedzieć. Prawdopodobnie do kolejnego spotkania zarządu firma zostanie na waszej głowie – przemówiła Helena.
– Heleno, mieliśmy o tym dzisiaj nie rozmawiać – przypomniał jej Krzysztof.
– Wiem, ale… W każdym razie Paulina i Aleks zostają na razie w Mediolanie. Taką podjęli decyzję. To będzie spore wyzwanie, żeby utrzymać to wszystko.
Ula i Marek wymienili spojrzenia, woląc nie zdradzać się z tym, co naprawdę myślą.
Gdyby oni wiedzieli! Gdyby wiedzieli, że Aleks knuł, knuje i knuć będzie. Ojciec niby wie, ale myślę, że nadal będzie go usprawiedliwiał.
Będzie na pewno spokojniej, ale nie sądzę, że będzie aż tak łatwo, jak ci się wydaje.
Będę pracował, ile trzeba będzie. I, jak znam Ciebie, będziesz spędzać w firmie długie godziny…
– Ula sobie poradzi – uśmiechnął się Marek, muskając jej dłoń. – A teraz, no cóż, wybaczcie, powinniśmy już jechać.
– Przyjedźcie nas znowu odwiedzić – zaproponował Krzysztof na odchodne, posyłając Uli ciepły uśmiech.
Helena i Krzysztof obserwowali ich jeszcze chwilę, kiedy odjeżdżali najnowszym samochodem Marka.
– Wcześniej myślałem, że to był błąd, ale teraz widzę, że wreszcie dokonał dobrego wyboru. Nareszcie – podsumował Krzysztof spoglądając na Helenę.
– Wydaje się być jej pewien, ale nie wiem czy…
– On stale ją chroni. Przy Paulinie tak się nie zachowywał.
– Bo Pauliny nikt nie musiał chronić. Paulina jest…
-… tak, tak, silną kobietą. Ale Ula też jest. Zobaczysz… On chyba wreszcie dorósł.
Odpowiedziało mu tylko zamyślone spojrzenie Heleny.

One thought on “Dialogi wewnętrzne

  1. Pierwsze spotkanie z przyszłymi teściami zawsze bywa krępujące. Ula także czuła się zażenowana zbyt osobistymi pytaniami Heleny, chociaż ta ostatnia z pewnością nie miała złych intencji i była po prostu ciekawa. Dostrzegła to zadziwiające porozumienie dusz między swoim synem i Ulą. Faktycznie nie musieli zbyt wiele mówić, by porozumieć się doskonale. To prawdziwa rzadkość i chyba wielu powinno im zazdrościć, że potrafią porozumieć się bez słów.
    Pozdrawiam. 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij