Kiedy wszystko zostaje wyjaśnione

– Nie! Nie zostawiaj mnie tutaj! – krzyczała Ula, przewracając się z bezwiednie z boku na bok.
Zaalarmowany krzykiem Marek przebudził się momentalnie i szybko zapalił lampkę stojącą na stoliku przy łóżku.
– Ula, obudź się… – zaszeptał, delikatnie dotykając jej ramion. – Kochanie…
Wreszcie otworzyła oczy i zrywając się usiadła. Spojrzała na niego szeroko otwartymi, niebieskimi oczami.
– Aaa… – powiedziała cicho. – To tutaj jestem.
– Śniło ci się coś złego, ale jestem tutaj – przypomniał jej Marek, przytulając ją do siebie.
Przylgnęła do niego na chwilę, ale równie szybko wyplątała się z jego uścisku. Odgarnęła włosy spływające jej na czoło i spojrzała gdzieś w głąb pomieszczenia niewidzącymi oczami.
– Poczekaj, co ci się śniło? – zapytał, wyczuwając, że to nie tylko coś złego, co związanego z nim.
– Nie chcesz wiedzieć – wymamrotała, wyplątując się z pościeli i stając na podłodze bosymi stopami. Czuła jej chłód, co tylko potęgowało natłok niefortunnych myśli powracających do niej jak tajfun o zdwojonej sile.
– Chcę i to bardzo. Śnią ci się jakieś koszmary, nie chcesz mi nic powiedzieć… Często masz takie sny?
Spojrzała na niego smutno.
– Mam je od kilku miesięcy. Ostatnio przestały się pojawiać codziennie, ale tak… były często.
– No dobrze – Marek usiadł na łóżku i dostrzegł wreszcie, jaka jest blada i jak bardzo trzęsą się jej ręce. Wstał i posadził ją na łóżku. – Opowiedz mi wszystko, Ula.
Westchnęła i zdecydowała, że może to będzie lepsze rozwiązanie. Z drugiej jednak strony nie chciała go więcej ranić…
– Teraz śniło mi się, że jesteśmy w jakimś lesie… Ty i ja. Najpierw spokojnie rozmawiamy, a potem ty odchodzisz. Bez słowa. Nie wiem dlaczego. Nie wiem nic…
– Ula…
– Poczekaj – położyła mu palec na ustach. – Ten sen mnie przeraża, ale to nie jest jedyny sen. Jest ich więcej i śnią mi się wymiennie. Ten naprawdę nie jest najgorszy…
– A jaki jest? – zapytał, jednocześnie czując, że bicie jego serca jest coraz mocniejsze.
– Czasem śni mi się coś, co zdarzyło się naprawdę – przełknęła ślinę, czując, że słowa, które wypowiada sprawiają jej narastający ból. – Stoisz z Sebastianem w kuchni, w firmie… Po prostu rozmawiacie. To było po zarządzie… A ja… ja to po prostu usłyszałam i wtedy zrozumiałam, jaka byłam głupia… – w jej oczach znowu pojawiały się łzy. Te łzy, których nigdy więcej nie chciał już widzieć.
– Po zarządzie – powtórzył Marek, zaczynając analizować w głowie, o które słowa chodzi.
– Sebastian stwierdził wtedy, że powinieneś mnie wysłać gdzieś daleko, bo inaczej twój ślub mógłby się nie odbyć. Cóż, mało o mnie wie, skoro nie pomyślał o tym, że moglibyście być o to zupełnie spokojni.
– Ula… – Marek zdołał tylko tyle z siebie wykrztusić. Milion myśli, rozszalała karuzela strzępków wspomnień niemal rozsadzały mu umysł.
– Ja wiem, że…
– Nie, nie wiesz – zaszeptał. – Po pierwsze, nie sądziłem, że to słyszałaś… Po drugie, to nie była cała nasza rozmowa…
– Jak to nie cała? – zdumiała się Ula.
– Nie… Powiedziałem mu wtedy, że jest idiotą. Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale tak było. Sebastian nie pierwszy raz wyskoczył z takim idiotycznym tekstem. Co nie zmienia faktu, że dobraliśmy się idealnie. Dwójka kretynów – westchnął Marek.
Patrzyła na niego bez słowa, słuchając, obserwując, myśląc o tym, co słyszy. Wahając się, czy powinna zaufać. Z drugiej strony, widziała jego oczy, znowu tak samo smutne, jak wtedy, gdy mijali się w firmie. Gdy spotkali się przy windzie, już po jej przemianie. Jak wtedy, kiedy prosił ją, żeby nie wyjeżdżała. Albo mówił, że to, co jest między nimi jest naprawdę. Więc może naprawdę było? Ostatecznie ten tydzień upewnił ją w tym, że Marek robi wszystko, aby wszystko układało się po jej myśli. Wiele rzeczy robił dla niej. Ale dopiero teraz.
– Nie słyszałam tego – powiedziała wreszcie Ula i pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.
– Ja… ja już wtedy wiedziałem, że tego ślubu nie będzie. To też mu powiedziałem. A potem… wiesz, jak było… nie chciałaś mnie słuchać…
– Wydawało mi się, że tak będzie lepiej… Ale posłuchałeś Sebastiana… Realizowałeś tę jego bezsensowną listę… Prezenty na każdą okazję, cudowna rozpiska, nie ma co…
– Wiesz co, powinniśmy o tym porozmawiać, ale nie tutaj. Nie sądzę, żebym mógł jeszcze zasnąć i ty też nie zaśniesz, jestem tego pewien – powiedział cicho, podniósł ją i zaniósł do kuchni, gdzie posadził ją na krześle.
– Co ty robisz? – zdziwiła się.
Marek skierował się w stronę czajnika.
– Herbatę. Czeka nas dłuższa rozmowa, bo właśnie zdałem sobie sprawę, że zaufałaś mi, mimo że nie wiedziałaś wszystkiego i nie wszystko sobie wyjaśniliśmy. Tym bardziej jestem Ci wdzięczny, że teraz tutaj jesteś…
– Doskonale wiesz, dlaczego tutaj jestem.
Złapał oddech i przyjrzał się jej uważniej.
– Tak. Ja też cię kocham.
Woda się zagotowała, Marek wyjął z szafki dwa kubki i nalał do nich wrzątku. Następnie włożył do nich dwie torebki herbaty, przyglądając się w milczeniu jak woda barwi się na brunatny kolor. Wreszcie postawił na stole dwa parujące kubki.
– Wolisz zadawać mi pytania, czy mogę wyjaśnić ci to po mojemu?
– Po prostu mów – odparła, bojąc się tego, co za chwilę usłyszy. Najbardziej bała się tego, że znowu się połamie, że znowu się rozpadną.
– Odkąd cię bliżej poznałem, wiedziałem, że z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało. Nie wiedziałem dlaczego tak jest, ale nikt mnie nie rozumiał tak jak ty. Tak po prostu było… Miałem cię za najlepszą przyjaciółkę, jaką mogłem mieć. A potem wszystko się skomplikowało.
– Kredyty? – podsunęła Ula, czując, że to właśnie one były powodem.
Spojrzał jej w oczach i posmutniał jeszcze bardziej.
– Tak – powiedział zduszonym głosem. – I głupie gadanie Sebastiana, któremu dałem się ponieść. Dzisiaj widzę, że jego czarne wizje były absurdalne, ale wtedy… wtedy wydawało mi się, że zaraz wszystko się posypie. Stale powtarzał mi też, że Maciek tobą steruje. Uroił sobie coś, czego nie było. Że Ty i Maciek na pewno jesteście razem… Ula, ja sam widzę, że to jest paranoja.
– Tak, to jest paranoja – powtórzyła Ula, ledwie wydobywając z siebie głos.
– A potem zdałem sobie sprawę, że nie jesteś już dla mnie tylko przyjaciółką…
I mówił dalej, widząc przed sobą tylko te piękne, niebieskie oczy. Jeszcze przez kilka godzin, wypełniały się na przemian łzami i czułością. Rozmawiali ze sobą do niemalże do świtu, wiedząc, że właśnie szczera rozmowa jest im teraz najbardziej potrzebna.

Dialogi wewnętrzne

– Zdecydowanie niebieska – zadecydował Marek, kiedy wskazała mu dwie ostatnie propozycje.
– Marek, ja nie mam tylu niebieskich sukienek – roześmiała się, spoglądając na trzymane przez siebie sukienki, które zdecydowanie nie miały niebieskiego koloru. Wahała się między zieloną a szarą.
– Wiesz, trochę trudno się skupić, kiedy stoisz tutaj tak ubrana – spojrzał na Ulę owiniętą w cienki ręcznik i w dodatku z mokrymi włosami.
– No dobrze, ale poważnie, która? – powtórzyła swoje wcześniejsze pytanie.
– Szara – odparł, podchodząc do niej i całując ją w szyję.
– Mamy zwycięzcę! – wykrzyknęła, biegnąc natychmiast po suszarkę.
– Ula… – jęknął Marek.
– Nie mamy zbyt wiele czasu…
– A może jednak…
Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
– Mówiłeś, że zaprosili nas na trzynastą. Zdecydowanie nie zamierzam się spóźnić, zwłaszcza, że mamy przed sobą jeszcze jedną noc…
– Martwisz się tym spotkaniem.
Ula podłączyła suszarkę do prądu, uciekając wzrokiem.
– Wcale się nie martwię.
– Właśnie widzę. Ula, oni naprawdę potrafią wyciągać wnioski z tego, co widzą. I mam wrażenie, że już to zrobili.
– Chciałabym, żeby to było takie proste. Ale spójrz na to z mojej perspektywy. Całe życie byliśmy z zupełnie innych środowisk, wręcz innych światów…
– Nie bardzo mnie to obchodzi. To nie jest dziewiętnasty wiek, czasy są już zupełnie inne. A poza tym dla mnie jesteś idealna właśnie taka. Lubię się przy tobie budzić, lubię widzieć cię rano i cieszyć się z tego, że tutaj jesteś. I wszyscy mogą sobie wygłaszać dowolne opinie, ale ja swojej nie zmienię – stwierdził i pocałował ją w rękę.
Dziwnie szybko zwilgotniały jej oczy, dlatego szybko włączyła suszarkę. Czas przecież nieubłaganie płynął. Musiała zebrać siły do spotkania z panią Dobrzańską.

***

Stanęli przed domem. Ula rozejrzała się z ciekawością po podwórku, rejestrując zadbane podwórko, piękny, duży dom i auto porządnej marki. Jak bardzo różniła się ta przestrzeń od jej Rysiowa! Tak, u nich też było schludnie, ale każda osoba odwiedzająca jej dom doskonale wiedziała, że zdecydowanie nie dorobili się majątku. A jednak zawsze się kochali, wspierali i wiedzieli, że mogą na siebie nawzajem liczyć. Myśląc o tym, Ula zrozumiała, że ją ojciec przynajmniej próbował wspierać. Tymczasem Marek często musiał mierzyć się z wieloma oczekiwaniami swojego ojca, których wypełnianie nie zawsze mu wychodziło, chociaż bardzo tego chciał. Zrozumiała, że nie mogłaby żałować tego, iż urodziła się w Rysiowie. Tam było wszystko. Wszystko – poza Markiem, na którego mogłaby spoglądać po przebudzeniu…
– Więc tutaj się wychowałeś – uśmiechnęła się szczerze.
– Przeprowadziliśmy się tutaj, kiedy miałem siedem lat. Wcześniej rodzice mieli mieszkanie. Ale tak, tutaj spędziłem większą część życia. Chodźmy – wskazał jej ręką drogę i pozwolił, aby szła przodem.
Znaleźli się przed drzwiami, które otworzyły się niemal natychmiast.
– Dzień dobry, pani Zosiu – przywitał się Marek.
– Dzień dobry, Marku – odparła pani Zosia, z ciekawością przyglądając się Uli.
– To jest moja Ula – powiedział po prostu.
Moja Ula, przemknęło przez myśl Uli jak echo. Jak ładnie. Nie moja dziewczyna, tylko moja Ula. Może też powinna tak o nim mówić. Mój Marek. Tylko mój. Bo to już nieudawane, tylko prawdziwe. Bardziej prawdziwe niż sądziła.
– Miło mi – uśmiechnęła się Ula.
– Wiedziałam, że to całe zamieszanie nie było bez powodu – pani Zosia wyraźnie była po stronie Uli, witając ją z ciepłym uśmiechem.
– Pani Zosia zajmuje się domem rodziców odkąd pamiętam – wyjaśnił Marek.
– Znam go od małego – przyznała kobieta. – W takim razie dam znać twoim rodzicom, że już jesteście.
Pani Zosia ruszyła schodami do góry, zostawiając ich samych w korytarzu.
– Spokojnie, rodzice mają tylko jedną osobę do pomocy – uspokoił ją Marek, widząc minę Uli.
– Przecież nic nie mówię.
– Wiem jak to wygląda. Ale pani Zosia jest tutaj od zawsze i w sumie bardzo pomaga rodzicom.
– Marek, mają do tego prawo. Nie musisz się przede mną tłumaczyć – musnęła jego rękę.
– Ale chcę. Poza tym pokażę ci cały dom, zobaczysz.
– Pokażesz mi swój pokój?  Zastanawia mnie, jak też go urządziłeś.
Marek wybuchnął cichym śmiechem.
– Rodzice przerobili go na pokój gościnny, kiedy tylko wyprowadziłem się z domu.
– Ach, no tak, to nawet logiczne. Nie pomyślałam o tym.
– Wydajesz się rozczarowana.
– Nie, po prostu przyszła mi taka głupia myśl do głowy – zaśmiała się cicho. 
– Jaka?
– Nieważne.
– Powiedz – poprosił, patrząc na nią spojrzeniem, które zawsze sprawiało, że mówiła mu wszystko.
– To takie głupie… – jęknęła. – Pomyślałam, że mnie trudno byłoby się rozstać z rzeczami moich dzieci, gdybym je miała. I chyba wolałabym je zostawić, żeby czasem się im po prostu przyjrzeć, choćby po latach.
Po sekundzie zdała sobie sprawę, że powiedziała na głos zbyt wiele, więcej niż by chciała. Zdecydowanie nie zamierzała ujawniać teraz swoich myśli, a jednak on zawsze sprawiał, że tak się działo.
– Wszystko w swoim czasie, Ula – mrugnął do niej. – Ale tak, ich pokoiki na pewno zostawimy.
Odpowiedziało mu spojrzenie zdumionych niebieskich oczu, ale nie mieli szans kontynuować tej dyskusji. W przepastnym korytarzu pojawili się Helena i Krzysztof.
– Przepraszam, że musieliście czekać, ale musiałam zmusić go do zmierzenia ciśnienia – wyjaśniła Helena.
– Cieszymy się, że przyszliście – stwierdził Krzysztof, patrząc z ciekawością na Ulę i Marka.
– Przejdźmy do jadalni, będziemy mogli spokojnie porozmawiać – powiedziała Helena, przyglądając im się ukradkiem.
Jadalnia okazała się kolejnym przestronnym pomieszczeniem w domu. Wypełniona dobrej jakości meblami, zapewne drogimi, robiła dobre wrażenie. Ula czuła się jednak coraz bardziej speszona. Marek, jakby to wyczuwając, uścisnął delikatnie jej dłoń. Wreszcie usiedli przy stole i zaczęli rozmawiać przy obiedzie.
– Ula, słyszałam, że całkiem dobrze poszło Wam z kolekcją – zaczęła Helena.
– Na razie jeszcze trudno to ocenić – odparła Ula z lekko stremowanym uśmiechem.
– Nie bądź taka skromna – powiedział Marek, już gotowy udowodnić Uli, że powinna lepiej oceniać swoje pomysły, lecz wyręczył go w tym Krzysztof.
– Z tego, co słyszę, wszystko idzie w dobrym kierunku. Poza tym sama przygotowałaś plan, który uchronił firmę, za co jestem Ci wdzięczny – powiedział, spoglądając na nią z sympatią.
– Gdybym nie miała pomocy całej firmy, to pewnie by się nie udało. Ale i tak będę pewniejsza, kiedy zaczną spływać wyniki sprzedaży – stwierdziła spokojnie.
Helena, z lekkim niepokojem na twarzy, zerknęła tylko na Marka i kontynuowała temat firmy, jakby koniecznie chcąc wybadać sytuację.
– Zebranie zarządu już za dwa miesiące. Myślałaś… myśleliście, co zrobicie dalej?
– Mamo… – zaczął Marek, jakby chciał zaprotestować, ale tym razem przerwała mu Ula.
– Mam kilka pomysłów na rozwój Pro S. Tym planuję się potem zająć.
– Mówiłem Ci już, że mogłabyś dalej rozwijać firmę – odparł Marek.
– A ja mówiłam Ci już, że mam swoją firmę – powiedziała Ula równie poważnie, zaglądając mu prosto w oczy.
Nie kontynuujmy tego wątku. Nie tutaj, Marku. Naprawdę nie musisz mi udowadniać, że chcesz mojego dobra. Teraz to wiem i teraz Ci ufam.
– Skoro tak uważasz – poddał się oficjalnie Marek.
Teraz będę cicho, ale uważam, że powinnaś dalej być prezesem. Poradzisz sobie, Ula. Komu miałoby to wyjść, jak nie Tobie? Jeszcze wrócimy do tego tematu…
Helena i Krzysztof przyglądali się im z lekką konsternacją. Ich sposób porozumiewania się, zdania wypowiadane tak, że jedno i drugie rozumiało, to, czego drugie nie powiedziało, było zadziwiające. Oboje musieli przyznać, że między Markiem a Pauliną nie można było dostrzec takiego zjawiska. I chociaż Marek wydawał się Helenie szczęśliwy, niespecjalnie czuła się przekonana co do Uli.
– Może już przestańmy rozmawiać o firmie – uznał Krzysztof. – Ostatecznie spotkaliśmy się tutaj, żeby miło spędzić czas. Marek wspominał, że byliście wczoraj w tej dobrej restauracji na Starym Mieście. Jak ci się tam podobało, Ula?
– Bardzo ciekawe miejsce i pyszne jedzenie. Najważniejsze, że nie mieli w karcie ryby – uśmiechnęła się Ula, a Marek wraz z nią.
– Ula ma uczulenie na ryby – wyjaśnił Marek.
– Ale przyznacie, że ta restauracja jest idealnie położona, między uliczkami i na uboczu… – dodała nagle Helena.
– Tak, czasem miło popatrzeć na takie urocze uliczki…
– Ale ty Ula też mieszkasz w pięknym miejscu – wtrącił się Krzysztof. – Niedaleko masz las, z tego, co zdążyłem się zorientować.
– Tak, chociaż trzeba przejść się do niego kawałek – Ula uśmiechnęła się promiennie.
– Byłeś w…- zdziwiła się Helena, ale nie znała nazwy miejscowości.
-…Rysiowie – podpowiedział Marek.
– Chcieliśmy przekonać Ulę do prezesury, ale to nie było łatwe – wyjaśnił Krzysztof.
– Tato, naprawdę nie musimy do tego wracać – nieco zdenerwował się Marek.
Spokojnie. To już nie jest ważne. Nie musisz się denerwować.
Skoro tak uważasz. Ale nadal mi źle, kiedy o tym pomyślę. Chciałbym, żebyś miała ze mną łatwiejsze życie.
Na razie jest dobrze. To już dużo, Marku.

– Ale teraz wygląda na to, że jesteście ze sobą szczerzy – dodał tylko Krzysztof, chcąc zbadać ich reakcje i zdobyć jakiś trop. No cóż, był po prostu ciekawski. A może robił to dla Heleny, aby zrozumiała, że tym razem to jej syn zawinił.
– Teraz tak – powiedziała Ula, zanim ugryzła się w język.
Wymienili z Markiem szybkie spojrzenia, w których kryło się wszystko.
Powinniśmy jeszcze porozmawiać. Na spokojnie, w moim, naszym mieszkaniu. Chcę z tobą porozmawiać.
Dobrze,  to brak rozmowy byłby wariactwem.

– Zatem mieszkasz w Rysiowie z rodziną? – Helena postanowiła ulitować się nad dwojgiem wyraźnie zawstydzonych młodych ludzi.
– Tak.
– A weekendy jak widać spędzacie teraz razem? Szczerze mówiąc, po pokazie byłam przekonana, że razem zamieszkacie.
Bezpośredniość Heleny zdziwiła nawet Krzysztofa. Zerknął na nią, jakby zastanawiając się co takiego knuje.
– To dość skomplikowane – wyznała Ula hardo, nagle odczuwając pewną złość, że ktoś pcha się z pytaniami w jej życie.  Wiedziała, że teraz jej życie było mocno związane z Markiem, jednak nie godziła się na pytania, jak dla niej – zbyt bezpośrednie.
– Ula ma małą siostrzyczkę i chorego tatę. To nie takie proste.
– Tata choruje na serce i wolę go pilnować, żeby zażywał wszystkie leki i nie przemęczał się. A Betty… – roześmiała się Ula. – Oj, Betty, nadal ma szalone pomysły i jej właściwie też trzeba pilnować.
– A twoja mama nie daje sobie z nimi rady? – zdumiała się Helena, na co odpowiedziało jej wzburzone spojrzenie Marka.
Gdyby mógł, zapewne miotałby ogniem. Albo cofnął to pytanie. Tak bardzo chciał je cofnąć i nie czuć tego bólu, który Ula zapewne poczuła.
– Mama Uli nie żyje od kilku lat – wyjaśnił Marek.
– Byłam w liceum, kiedy umarła – dodała cicho Ula.
– Przykro mi, nie wiedziałam – powiedziała Helena skruszonym tonem.
Spojrzawszy na nią, Marek dostrzegł, że wyraźnie jest jej z tym głupio. Chyba po raz pierwszy dostrzegła inną stronę życia Uli, zapominając o obrazie, który już znała. A raczej – uroiła sobie, że zna całą sytuację. Nikt przecież nie wiedział, co tak naprawdę było między nimi i co ich do tego doprowadziło. Pośrednie elementy tej układanki znał tylko Sebastian, jednak jego spojrzenie było wypaczone. Zupełnie takie, jakby oglądał ich przez szklaną tubę wypełnioną milionem przeszkód.
– W porządku – odparła Ula, po chwili uśmiechając się już jak słońce.
Krzysztof bowiem postanowił opowiedzieć jej o swoim domu rodzinnym, nieco podobnym do Ulinego. Helena, z wahaniem, ale jednak, postanowiła przyłączyć się do rozmowy. I już jakoś poszło…

***

Stali na progu domu w gęstym, rozdzierającym cień słońcu. Drzewa okalające dom łagodnie szumiały, jednak ich wpływ na narastający upał był nikły. Nikomu ze stojących osób to nie przeszkadzało. Rozmowa toczyła się całkiem gładko i zgrabnie, a Markowe obawy stopniowo malały. Trema Uli malała, zaś pytania jego rodziców przybierały milszy ton. Odwiedziny dobiegały już końca, lecz, jak to zwykle bywa, gdy bardzo nam na czymś zależy, ich ostatnia nuta okazała się być trefna, nieudana, fałszywa.
– Zastanawiałam się, czy powinnam Wam już o tym powiedzieć, ale ostatecznie może powinniście wiedzieć. Prawdopodobnie do kolejnego spotkania zarządu firma zostanie na waszej głowie – przemówiła Helena.
– Heleno, mieliśmy o tym dzisiaj nie rozmawiać – przypomniał jej Krzysztof.
– Wiem, ale… W każdym razie Paulina i Aleks zostają na razie w Mediolanie. Taką podjęli decyzję. To będzie spore wyzwanie, żeby utrzymać to wszystko.
Ula i Marek wymienili spojrzenia, woląc nie zdradzać się z tym, co naprawdę myślą.
Gdyby oni wiedzieli! Gdyby wiedzieli, że Aleks knuł, knuje i knuć będzie. Ojciec niby wie, ale myślę, że nadal będzie go usprawiedliwiał.
Będzie na pewno spokojniej, ale nie sądzę, że będzie aż tak łatwo, jak ci się wydaje.
Będę pracował, ile trzeba będzie. I, jak znam Ciebie, będziesz spędzać w firmie długie godziny…
– Ula sobie poradzi – uśmiechnął się Marek, muskając jej dłoń. – A teraz, no cóż, wybaczcie, powinniśmy już jechać.
– Przyjedźcie nas znowu odwiedzić – zaproponował Krzysztof na odchodne, posyłając Uli ciepły uśmiech.
Helena i Krzysztof obserwowali ich jeszcze chwilę, kiedy odjeżdżali najnowszym samochodem Marka.
– Wcześniej myślałem, że to był błąd, ale teraz widzę, że wreszcie dokonał dobrego wyboru. Nareszcie – podsumował Krzysztof spoglądając na Helenę.
– Wydaje się być jej pewien, ale nie wiem czy…
– On stale ją chroni. Przy Paulinie tak się nie zachowywał.
– Bo Pauliny nikt nie musiał chronić. Paulina jest…
-… tak, tak, silną kobietą. Ale Ula też jest. Zobaczysz… On chyba wreszcie dorósł.
Odpowiedziało mu tylko zamyślone spojrzenie Heleny.

Sobotnie rozmowy

Gałęzie drzew tańczyły lekko w lipcowych powiewach wiatru. Upał robił się już mniej dokuczliwy, co pozwalało na spokojny spacer po parku. Starali się wybierać niezatłoczone uliczki, aby móc spokojnie porozmawiać. Chociaż Marek uwielbiał jeździć swoim autem, tym razem na obiad wybrali się na nogach. Teraz Marek cieszył się, że dał się namówić na ten pomysł, bowiem mógł bez przeszkód obserwować jak zmienia się wyraz jej twarzy, kiedy opowiada o kolejnym pomyśle z pasją i zaangażowaniem. Wracali spokojnie, niby w stronę jego mieszkania, nie wiedząc tak właściwie, gdzie chcieliby dotrzeć.
Znienacka rozdzwonił się telefon Uli. Westchnęła i sięgnęła tylko do torebki. Spojrzała na wyświetlacz z wahaniem.
– Nie odbieraj – poprosił Marek. – Wszyscy zawracają ci głowę przez cały tydzień, a teraz ty też masz prawo do odpoczynku.
– To Jasiek – Ula uniosła brwi. – A wcześniej przysłał mi kilka smsów…
– Skoro tak, to odbierz.
– Może coś się stało – zamruczała Ula z niepokojem i wcisnęła zieloną słuchawkę. – Cześć Jasiek, coś się stało? Widzę, że wysłałeś mi kilka smsów… Nie, jeszcze ich nie czytałam. Czekaj, ale jak to? A nie składała w Warszawie? Aaaa… Aha. No, ale ma jeszcze kilka dni, żeby to przemyśleć. Na pewno to przemyśli, zobaczysz. Jasiek, nie martw się na zapas, wszystko się ułoży. Musi się ułożyć. No dobrze, idź do niej i z nią porozmawiaj. Ale porozmawiaj z nią, a nie uciekaj. Powodzenia.
– Zabrzmiało poważnie, ale totalnie nie wiem, o co chodzi – powiedział Marek przyglądając się jej z wahaniem w oczach.
Ula zamilkła na moment, zastanawiając się, jak ubrać w słowa swoje myśli. Z jednej strony był Jasiek – jego problemy i jego obawy, zaś z drugiej mimowolne zastanawianie się, jak ona sama by się zachowała w takiej sytuacji. Czy Marek byłby w stanie się dla niej poświęcić? Szybko postarała się odgonić złe myśli i wróciła powoli na ziemię. Zbyt wiele dziwnych scenariuszy kłębiło się w jej głowie niczym kokon złych wiadomości.
– Kinga dostała się na wymarzone studia, ale w Krakowie. A z kolei Jasiek dostał się tutaj.
– I teraz które z nich by nie zrezygnowało, to zawsze ktoś będzie poszkodowany – odgadł Marek.
– Dokładnie – westchnęła Ula.
– Ale ostatecznie mogliby się widywać co parę dni, dojeżdżać. To nie jest koniec świata.
– Chodź – Ula wskazała ławkę i usiadła na niej. – Muszę usiąść.
– Ula, ty znowu jesteś blada – zaniepokoił się Marek.
– Nic mi nie będzie. Ale wracając do Jaśka… Mogliby się widywać, ale jak ty to sobie wyobrażasz? Nie wyobrażam sobie tego, że nie widzę cię przez kilka dni.
– Zdecydowanie nie wytrzymałbym już tego. Nie teraz, kiedy…
– Kiedy co? – uśmiechnęła się Ula szelmowsko.
– Kiedy jesteś tutaj i mogę Ci wszystko powiedzieć. I wiem, że miałem rację walcząc o nas, chociaż wszystko wskazywało na to, że nie powinienem tego robić.
– To może Jasiek też powinien coś poświęcić. No tak, tylko on nie składał papierów do Krakowa. Od początku było jasne, że tylko Warszawa i innej opcji nie ma. Boję się, że teraz oboje zrobią coś głupiego.
– I ty chcesz ich przed tym powstrzymać – Marek przyjrzał się jej z rozczuleniem. – Ula, oni i tak pewnie zrobią po swojemu. Nie dasz rady przekonać żadnego z nich. Możesz tylko trzymać za nich kciuki. A teraz spójrz na te piękne graby, pomyśl o czymś miłym i przestań się martwić, skoro nie możesz na to nic poradzić.
Ula uśmiechnęła się lekko słuchając o grabach i przypominając sobie ich niegdysiejszą rozmowę. Teraz ta chwila wydawała się jej odległa, chociaż nie minęło od niej aż tak wiele czasu.
– W ogóle wiedziałaś, że graby należą do rodziny brzozowatych? Nie patrz tak, trochę poczytałem – zaśmiał się, widząc jej minę. – Więc tak, mamy sobotę, jest spokojnie, nikt już tu dzisiaj nie będzie dzwonił i nam przeszkadzał.
– Jesteś tego taki pewien? – zaśmiała się Ula. – Dobrze, pooglądajmy więc drzewa i nigdzie się nie śpieszmy, bo nie ma po…
Rozważania przerwał im dźwięk telefonu, tym razem Marka.
– No odbierz – powiedziała tylko Ula, kiedy bezgłośnie mówił do niej „Wykrakałaś” i odebrał wreszcie telefon.
– Cześć, mamo. Yhm, tak jestem w mieście. Tak, z Ulą. Nie zastanawialiśmy się jeszcze nad tym, a co? No… no skoro nie przyjmujesz odmowy to tak, na pewno będziemy. Ależ skąd, nie przeszkadzasz. Tak, na pewno. Pozdrów tatę.
– Twoja mama? – spytała tylko, z lekko wyczuwalnym tonem zaniepokojenia.
– Postanowiła zaprosić nas na jutro na obiad. Mówi, że chcą cię z tatą lepiej poznać.
– Coś nie jesteś przekonany – stwierdziła Ula, obserwując jego zachowanie.
– Chcą cię lepiej poznać, to wiem. Ale słyszałem w jej głosie jakiś niepokój i obawiam się, co jeszcze się za tym kryje.
– Twoja mama za mną nie przepada i trudno jej się dziwić.
– Nie, Ula, to na pewno…
– To na pewno jest tak. Nie dziwię się jej…
– Ciągle to powtarzasz. A nawet gdyby tak było, to nie za bardzo interesuje mnie opinia innych.
– To są twoi rodzice – przypomniała mu.
– A ty jesteś dla mnie równie ważna.
– Martwisz się nimi – zmieniła temat.
– Moja mama lubi czasem przybierać ton rozkazujący, a tutaj on też się pojawił. Po prostu mam wrażenie, że coś się stało.
– W takim razie powiedzą nam jutro.
– Pójdziesz? – wyraźnie i szczerze się ucieszył.
– Miałeś jakieś wątpliwości?
– Już nie mam – wstał z ławki i podał jej dłoń.
– Przecież cię z tym nie zostawię – zadeklarowała, stając przed nim i zaglądając mu w oczy. – Najwyraźniej taki już nasz los. Wszystko musi się dziać na wielu frontach. Chodźmy do domu, powinnam wybrać jakąś sukienkę na jutro…
– Do domu – Marek uśmiechnął się do niej z rozczuleniem i przyciągnął ją do siebie.
– Znaczy, do twojego mieszkania – poprawiła się natychmiast.
– Nie, nie, bardzo mi się podoba, że nazywasz moje mieszkanie domem. Chcę, żebyś je tak traktowała.
Pocałował ją czule i ruszyli w stronę Siennej, czując, że zdecydowanie ze wszystkim sobie poradzą. Zawsze przecież udawało się im znaleźć właściwie rozwiązanie. Dlaczego nie miałoby tak być i tym razem?

Trudne wiadomości

– Piątek to zdecydowanie najpiękniejszy dzień tygodnia – stwierdziła Ula, malując sobie oczy przed lustrem w przedpokoju.
Na schodach siedziała Beatka, już po śniadaniu i bawiła się swoimi przytulankami.
– A czemu? Teraz są wakacje, to każdy dzień jest fajny – stwierdziła dziewczynka.
– Nie każdy ma wakacje, skarbie – zaśmiała się Ula, zerkając na nią z rozczuleniem.
– Uli pewnie chodzi o to, że Marek zabiera ją na kolację – wtrącił się przechodzący Jasiek. – Nie widziałaś gdzieś mojej niebieskiej koszuli?
– Nie mądrz się tak, co? Wczoraj ściągałam ją z suszarki, musisz tylko wyprasować. Jest u ciebie w pokoju, w szafie.
– Siostra, ja nie mam czasu na prasowanie… – jęknął Jasiek i pobiegł do pokoju.
– I ty się tak cieszysz, bo idziesz na kolacje? Ja też ci mogę zrobić dobrą kolację. A poza tym tata mówił, że ty wczoraj byłaś na kolacji.
– No tak, wczoraj też byłam.
– To po co idziesz dzisiaj?
– Betty… – Ula zerknęła na siostrę. – Kiedy ludzie się kochają, to chcą spędzać ze sobą więcej czasu…
– Ja też cię kocham i też chcę spędzać z tobą więcej czasu – oznajmiła sprytnie mała.
Ula domalowała oko i porzuciła kosmetyki pod lustrem. Usiadła obok Beatki i przytuliła ją.
– I ja cię kocham, skarbie. Staram się spędzać jak najwięcej czasu z tobą i wami wszystkimi, ale czasem… czasem będę chciała też spędzić czas z Markiem.
– Tak jak w ten weekend? – Beatka zerknęła na torbę Uli stojącą niedaleko nich.
– Tak. Ale pamiętaj, że zawsze do ciebie wracam.
– Ty to masz trochę trudno, Ula – westchnęła Betty.
– Dlaczego? – zdziwiła się Ula, śmiejąc się wesoło.
– Bo Ty jesteś jedna, a my cię wszyscy bardzo kochamy.
Dokładnie w tym samym momencie Jasiek przybiegł ze zmiętą koszulą.
– Przecież ja tego nie zdążę wyprasować!
– Daj, ja ci wyprasuję – stwierdził pan Józef, który właśnie wszedł do domu.
– Tato, a gdzie ty właściwie byłeś? – Ula uniosła brwi, już gotowa się martwić.
– W garażu.
– Miałeś się nie przemęczać. Tato, prosiłam cię… – jęknęła Ula. – Przede wszystkim powinieneś dbać o swoje zdrowie, a nie znowu coś naprawiać…
– Dzień dobry – rzekł na to wszystko Marek, wchodzący właśnie do domu.
Zastał rodzinę w totalnym rozgardiaszu, co sprawiło, że Ula niemal wzniosła oczy ku niebu.
– Cześć – przywitała się ciepło.
Reszta rodziny uczyniła to samo, natychmiast porzucając temat zdrowia pana Józefa.
– Jesteś gotowa?
– Tak, już prawie. Tylko wezmę moją torebkę i możemy jechać.
Ula odniosła kosmetyczkę do pokoju i złapała za torebkę. Dziwnie się czuła wiedząc, że kolejny weekend spędzi poza domem. Ale teraz to miała być jej normalność. Dobra normalność.
– Pa, Ula – wymruczała Beatka, przytulając się do niej mocno.
– Nie jadę na koniec świata – przypomniała jej Ula.
– Wiem, że zawsze do mnie wracasz.
– No właśnie. Pa, będę w poniedziałek – przypomniała Ula, chwytając torbę na ubrania, którą Marek natychmiast jej odebrał.
Kiedy wyszli, Marek natychmiast się zaniepokoił.
– Twój tata coś naprawiał?
– Tak, znowu pokątnie… Ja wiem, że jemu to sprawia frajdę, ale i tak muszę go pilnować. No, ale teraz Jasiek przejmie to zadanie.
– A Ala nie przyjeżdża do was na weekend?
– Przyjeżdża, ale z tego, co mi wiadomo, w sobotę.
– Może zmieni zdanie – stwierdził Marek, wrzucając torbę do bagażnika.
– Może.
– Betty też się z tobą jakoś tak dziwnie żegnała – zauważył, gdy ruszyli.
– Betty jest przyzwyczajona, że wszyscy są w domu. A teraz o to trudno – Ula rzuciła Markowi znaczące spojrzenie. – Co nie zmienia faktu, że mam nadzieję, że się przyzwyczai… – westchnęła. – Nie zostaje przecież sama. Jest tata, jest Jasiek…
– No właśnie. Ty też masz prawo do odrobiny czasu dla siebie…
– Dla nas – uśmiechnęła się Ula. – Betty mi dzisiaj powiedziała, że mam trudno.
– Dlaczego?
– Bo ja jestem jedna, wszyscy mnie bardzo kochają i chcą ze mną spędzać czas – roześmiała się Ula z rozczuleniem.
– Ma rację. Ma zupełną rację.

***

Piątek zapowiadał się trudniej niż sądzili. Od rana przez firmę przetaczała się lawina nowych decyzji do podjęcia. Tymczasem całe biuro wyraźnie czuło już zew weekendu, przez co praca szła mniej sprawnie.
– Koniecznie muszę przejrzeć jeszcze te wyliczenia z działu finansowego – mówiła właśnie Ula, stojąc z Markiem na korytarzu i przeglądając kolejne papiery. Utknęli tu w drodze z HR-owego królestwa Sebastiana i Ali.
– A, no i dzwoniła jeszcze ta redakcja.
– Ta od Wioli?
– Nie. Z Fashion. Chcą zrobić reportaż o Pshemko tworzącym kolejną nowatorską kreację.
– To chyba dobra propozycja.
– Nawet bardzo. Pytanie, czy Pshemko będzie skłonny z nimi porozmawiać, ostatecznie nie przepada za tym, gdy ktoś nazywa jego modę masową. A tu możemy chyba spodziewać się takich określeń.
– Myślisz? To może najpierw pogadamy z Izą, dowiemy się, w jakim jest nastroju i czy damy radę coś z nim załatwić.
– Dobra, chodźmy.
Ruszyli ponownie korytarzem, wciąż napotykając kolejne spojrzenia. Firmie nie wystarczył tydzień, aby przyzwyczaić się do myśli, że pani prezes i pan właściciel są razem.
W pracowni Pshemko przywitała ich Iza, wciąż pracująca nad kolejnymi zamówieniami.
– Cześć – ucieszyła się na ich widok. – No, Ula, kolejne zamówienia spływają, masz naprawdę trudny tydzień – skomentowała z uśmiechem.
– Nie narzekam – odparła Ula. – Ty w sumie powinnaś chyba trochę odpocząć.
– Dopiero co odpoczywałam. Spokojnie, Ula. No, ale nie przyszlibyście bez powodu, zwłaszcza teraz, więc co się stało?
– Fashion chce zrobić materiał o Pshemko – wyjaśnił Marek.
– To chyba dobrze – odparła Iza, odkładając na bok jeden z materiałów.
 – No tak, ale trochę się obawiamy, czy będzie chciał rozmawiać o bardziej „masowej”, według niego, modzie.
– A, rozumiem – westchnęła Iza. – Ale teraz poszedł z Wojtkiem na obiad i to w dobrym humorze, to może…
Na to wszystko wszedł Pshemko w iście bojowej postawie.
– Izabelo! Czy Izabela wie co napisali o mnie w tym brukowcu? O, Marek, Ula. Jeszcze mi powiedzcie, że nie widzieliście tego wydania – zakrzyknął od progu.
– Nie widzieliśmy – odparł Marek. – Ale spokojnie Pshemko, na pewno napisali coś dobrego…
– Ha! Gdybyście przeczytali ten numer, to Urszula na pewno nie stałaby tak spokojnie.
– Że co? – zdziwiła się momentalnie Ula i niemal wyrwała gazetę z ręki Pshemko.
Zaczęła czytać, najpierw artykuł o Pshemko, a potem resztę. Opinia o Pshemko wbrew pozorom nie była porażająca, jak można było się tego spodziewać po reakcji mistrza. Przypomniano, że jest to wielki wizjoner mody i jej znawca, jednak wytknięto mu kolekcję skierowaną do masowego odbiorcy. Gazeta odwołała się do dawnych kolekcji tworzonych jeszcze za życia Francesco Febo. Najprawdopodobniej to właśnie te zestawienia zabolały Pshemko. Jednak dla Uli znacznie bardziej bolesne była krótka wzmianka o niej samej. O pani prezes, która od pewnego czasu robi w Febo&Dobrzański spektakularną karierę, a którą czytelnicy gazety mieli szansę podziwiać na zdjęciach z pokazu. Wspomniano o wydarzeniach, które rozegrały się na wybiegu, przypominając jednocześnie o córce tragicznie zmarłych założycieli, która nie mogąc patrzeć na upadek firmy uciekła do Włoch. Miała też inne powody, ostatecznie narzeczony nie był jej wierny. Winną jego zdrady okazała się być wschodząca gwiazda firmy, nowa pani prezes…
– No tak – przemówiła wreszcie Ula, której na moment zabrakło tchu.
– Ha, Urszulo, to są istne kalumnie! – zakrzyknął Pshemko.
Marek, który czytał Uli przez ramię, chciał ewidentnie coś powiedzieć, ale nie zdążył.
– Pshemko, pojawiła się propozycja z magazynu Fashion. Powinieneś im teraz pokazać, że to ty jesteś najlepszym projektantem na rynku. Chcą zrobić o tobie reportaż – zaczęła Ula.
– Urszulo, ja jestem najlepszym projektantem. Nie muszę niczego udowadniać.
– Oczywiście, ale wiesz, Fashion. To tak jakby zwrócił się do Ciebie sam Vogue.
– No tak, no tak… No dobrze, Urszulo, umówcie mnie z nimi.
– Ja się tym zajmę – rzekł Marek, spoglądając z niepokojem na Ulę, która z każdą sekundą zaczynała coraz bardziej blednąć.
– Dobrze. Urszulo, nie przejmuj się głupimi pismakami. Takie rzeczy trzeba przyjmować z opanowaniem.
– Ach, tak – rzucili jednocześnie Ula, Marek i Iza.
– W takim razie my z Izabelą wracamy do pracy.
– My też. Mam jeszcze mnóstwo zestawień do przejrzenia – stwierdziła Ula, przyśpieszając kroku. Zdecydowanie jak najszybciej chciała znaleźć się poza pracownią Pshemko i przenieść się do jakiejkolwiek przestrzeni, gdzie mogłaby się ukryć.
Marek ruszył za nią.
– Ula, nie myśl o tym – powiedział cicho, dogoniwszy ją.
Mijali ich kolejni pracownicy, a Uli ciągle zdawało się, że już wszyscy czytali diabelski artykuł.
– Łatwo Ci mówić. Według nich zniszczyłam cały dorobek firmy, a współzałożycielka firmy uciekła ze wstydem do Włoch.
– Tego typu gazety uwielbiają przekręcać fakty, a prawda mało ich interesuje.
– Ach, wspaniale! Zatem czekają mnie jeszcze inne takie rewelacje… Wiesz co, jeśli chcesz, to załatw to Fashion dla Pshemko, a ja… ja muszę się przejść.
– Ula, może pójdziemy razem? Na przykład do parku.
– Wolałabym zostać sama.
– Jesteś bardzo blada, może powinnaś usiąść czy coś.
– Jeśli stąd nie wyjdę, będzie ze mną jeszcze gorzej – przyznała cicho i ruszyła w stronę wind.

***

– Seba, za sekundę oszaleję – stwierdził Marek, wpadając jak huragan do gabinetu Sebastiana.
Sebastian podniósł oczy znad papierów i szybko ocenił, że poziom zdenerwowania Marka jest naprawdę wysoko.
– Niech zgadnę. Czytaliście artykuł? No tak, pewnie Pshemko jest wkurzony…
– Jaki Pshemko – warknął Marek. – Ula też jest! I wcale jej się nie dziwię, najchętniej wpadłbym do tej redakcji i ich wszystkich rozszarpał!
– Ula powinna się przyzwyczaić, teraz już będą o niej pisać.
– Ale Seba! Nie tak! Doskonale wiesz jak było! A w tym artykule, a raczej zjadliwej notce zrobili z niej kobietę, która zastawiła na mnie sieci czy coś… Chryste, to jest idiotyczne! Każdy, kto zna Ulę w życiu by tak o niej powiedział.
– No tak, co jak co, ale żadnych sieci nie zastawiała. Co najwyżej potem sprawiła, że stałeś się zazdrośnikiem.
– Oj, bo ci przypomnę Kaczmarka – warknął Marek. – Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to Paulina poruszała niektórymi sznurkami z Mediolanu. Ona doskonale zna niektóre redaktorki z gazet.
– Ostatecznie wszyscy je znaliśmy – przypomniał Sebastian.
– No właśnie – mina Marka po raz kolejny zmieniła wyraz. – I to może być kolejny problem.
– Okej, ale gdzie właściwie jest teraz Ula?
– Przeczytała ten cholerny brukowiec i potem nie bardzo chciała już ze mną rozmawiać. Poszła się przejść.
– Dobrze. Ochłonie, uspokoi się i jej przejdzie.
– Seba! Obudź się, człowieku. W ciągu ostatnich miesięcy Ula uciekała przy każdej wzmiance, która mogła ją zranić. Jeśli znowu tak będzie, to…
– Teraz przynajmniej nie ma przy niej tego Piotra. Już wyjechał – przypomniał Sebastian.
– To niewiele zmienia. Boję się, że to wszystko między nami zepsuje.
– A masz teraz dużo do stracenia.
– Właśnie. Za dużo. Seba, ten tydzień był wspaniały. I wiem już, że jeśli…
– Idź do niej – przerwał mu Sebastian.
– Teraz?
– Tak. Idź do niej od razu i nie zastanawiaj się, czy tego chciała, czy nie.
A Marek podążył za jego radą.

***

Był już praktycznie przy wyjściu z budynku, kiedy ją zobaczył. Stała przed szklanymi drzwiami, zatrzymała się bowiem widząc go nadchodzącego. Postanowiła przyjrzeć mu się uważniej i zastygła w tej pozie na kilka sekund.
Miałaby go stracić? Nie było takiej możliwości. Tak nie mogło się stać. I co z tego, że będą artykuły? Bo będą, co do tego nie miała wątpliwości. Nikt za to nie wiedział i nie musiał wiedzieć, że z Markiem Dobrzańskim łączy ją coś znacznie więcej niż, jak to opisywano, krótkotrwały romans.
Ruszyła wreszcie w jego stronę. Zatrzymali się niemal przy recepcji, w tym samym miejscu, gdzie jeszcze kilka miesięcy temu stali, gdy chciała odejść z firmy. W dniu, gdy wyjawiła mu, co do niego czuje.
– Wiem, że nie jest dobrze, ale… – zaczął Marek, ale położyła mu palec na ustach.
– I co z tego, że będą tak pisać? Że napiszą kolejne artykuły? Tak, zabolało mnie to, ale prawda jest taka, że wszyscy się skrzywdziliśmy. Tego tam nie napisali. Przepraszam, że przed tym uciekłam. Powinnam była na spokojnie o tym z tobą porozmawiać.
– O tym nie da się spokojnie mówić. I rozumiem, że musiałaś to przemyśleć.
– Już przemyślałam. Nie wracajmy do tego tematu. Nie warto. Chodź, powinniśmy jeszcze popracować – chwyciła go za rękę. – Musimy zdążyć do 17.

***

– Okej, czyli Fashion mamy załatwione, Pshemko na pewno ich jakoś z klasą podsumuje, jak to on – wyliczał Marek, kiedy wchodzili do jego mieszkania z siatkami pełnymi zakupów.
Ula uparła się, że tego wieczoru to ona zrobi kolację, natomiast jutro Marek będzie miał pełne prawo zabrać ją, gdzie tylko zechce. Mimo wszystko, chociaż chciał, aby Ula mogła w spokoju odpocząć, cieszyła go ta perspektywa. Kobieta jego życia w jego domu, w mieszkaniu, gdzie zdecydowanie nikt nie mógł im przeszkadzać. Nadal mało im było chwil spędzanych ze sobą, ostatecznie ciągle ktoś coś od niej chciał.
Zaczęli rozpakowywać zakupy, wciąż dyskutując, co jeszcze warto by zrobić, kiedy nagle Ula przerwała Markowi.
– Wiesz co, mam wrażenie, że próbujesz za wszelką cenę teraz mi udowodnić, że możemy coś jeszcze zdziałać i to wszystko odwrócić. Tymczasem nie mamy na to aż tak dużego wpływu. Dlatego powinniśmy przestać się tym przejmować.
– No tak, ale…
– Jest piątek i zdecydowanie mam ciekawszy pomysł, żeby spędzić ten weekend niż dyskutować w kółko o tym samym.
– To może mi wyjaśnisz – zamruczał Marek, przyciągając ją do siebie.
– Bardzo chętnie – pocałowała go gorąco, odłożyła trzymaną w dłoni puszkę pomidorów na stół, po czym złapała go za rękę i zaprowadziła w stronę sypialni.

Czas pretensji

Czwartek rysował się przed nimi bajkowo. Wstali rano, na tyle wcześnie, aby nie spóźnić się do pracy, ale jednocześnie na tyle późno, aby czuć się względnie wypoczętymi. Pojechali razem do biura, dopiero wtedy przypominając sobie, jak wiele pracy jeszcze przed nimi. Państwo Febo ewidentnie postanowili zrobić sobie przedłużone wakacje. Zresztą, ostatecznie nikomu w firmie ich nie brakowało.
Już niemal od samego wejścia wpadli na Wiolettę.
– Ula, jak dobrze, że jesteś! Cześć, Marek, ty coś wyglądasz na niewyspanego. Zresztą, wcale ci się nie dziwię, pewnie Ula ci zrobiła super niespodziankę. Sebulek mi powiedział, że sobie zrobiliście taką małą randkę w środku tygodnia. No, ładnie, ładnie, gołąbeczki…
– Wiola, do rzeczy, dobrze? – przerwała jej Ula, ignorując spojrzenie Marka świdrujące ją na wylot.
– No tak, tak, dobra, już mówię. No, bo zadzwonili do mnie z telewizji i chcą się ze mną koniecznie spotkać, ale ja tak sobie myślę, że lepiej, żebyś ty o tym wiedziała, no, bo jeszcze się okaże znowu, że coś mnie tam w umowie zobowiązuje, czy coś…
– A z jakiej telewizji? – wtrącił się Marek.
– Z tej ze śniadaniówką. Chcą, żebym przyszła dzisiaj do programu. No to co, Ula, mogę iść?
– Marek, ja się nie znam za dobrze na tych programach. Czy to jest dobra promocja, czy nie? – spytała Ula.
– Myślę, że dobra. Znam tam kilka osób, myślę, że to dobra promocja dla firmy i dla kolekcji – odparł uśmiechając się Marek.
– O rajuśku!
– Dobra, Wiola, biegnij w takim razie i zadzwoń po taksówkę. O której miałabyś tam być?
– Za półtorej godziny.
– No tak, ale biorąc pod uwagę korki, to różnie może być. Jedź, Wiola, pozwalamy.
Wioletta uściskała Ulę z radością i pobiegła korytarzem jak w amoku.
Marek i Ula weszli do gabinetu śmiejąc się jak szaleni.
– Skąd Seba wiedział o naszym spotkaniu? – uniósł brwi Marek.
Ula nieco się zarumieniła.
– Poprosiłam go, żeby przełożył squasha z tobą i powiedział ci, że umówił się z Wiolettą.
– Oj, Ula, Ula…
– No, świetnie, tym sposobem cała firma będzie o tym plotkować – jęknęła Ula.
– Jakoś mi to nie przeszkadza. Mam gdzieś ich gadanie.
– A ja nie. Ech, głupio to załatwiłam.
– Ula, jak sobie pomyślę, że tego wieczoru miałoby nie być, to ja wolę, żeby chwilę pogadali. Zresztą, Wiola jest za bardzo zajęta swoją karierą i szybko zapomni… A ja – pocałował ją w rękę – zdecydowanie nie tak szybko.
– No skoro tak, to bierzmy się do pracy. Jutro piątek, a ja nie zamierzam tu siedzieć po godzinach. Co to, to nie – puściła do niego oczko, otwierając laptopa.

***
(Podczas pisania tej sceny niezmiennie towarzyszyła mi ta melodia: Jerome Coullet – Angles. Myślę, że puścić ją sobie w tle, niesie ze sobą całą dodatkową gamę emocji).


Po ciężkiej pracy wymyślili sobie kolację. Marek z dumą zaprosił ją do doskonałej restauracji i patrzył, jak zastanawia się, co zamówić. Bardzo lubił się jej przyglądać, kiedy o tym nie wiedziała. Nie wiedział tylko o tym, że i ona praktykuje ten zwyczaj.
Z nieopisywaną radością odkrywali, że gdyby mogli, spędzaliby ze sobą każdą chwilę. Chociaż i tak spędzali ze sobą większą część doby. Od rana, podczas podróży do Febo&Dobrzański, w  pracy i podczas powrotów. Jedynym problemem było to, że wciąż mieli za mało czasu dla samych siebie, spędzanego w spokoju, z dala od innych. Teraz wracali z kolacji, mknąc przez zmniejszające się warszawskie korki.
– Zdecydowanie powinniśmy jutro skontrolować, co media powiedzą o Wioletcie. Świetnie poradziła sobie w telewizji, ale to nie znaczy, że wszystko pójdzie tak dobrze… – mówiła właśnie Ula.
– Ula, a może właśnie wszystko będzie dobrze? Proszę cię, przestań się przejmować, że coś się nie uda – poprosił Marek, muskając delikatnie jej dłoń. – Wszystko będzie dobrze… Spędziliśmy właśnie miły wieczór…
– To prawda – uśmiechnęła się do niego.
– No właśnie. Praktycznie nie ma korków, więc w takim tempie będziemy u ciebie za ponad pół godziny… A właśnie, może ja bym tak u Ciebie dzisiaj został? – zamruczał.
Spojrzała na niego przepraszająco.
– Marek, ja wiem, że wolałbyś, żebyśmy pojechali do twojego mieszkania, ale ja muszę do nich wracać. Poza tym, ty w naszym domu to nie jest dobry pomysł…
– Dlaczego nie? Jakoś Piotr spędzał u ciebie noce, a poza tym…
Marek kątem oka dostrzegł jak twarz Uli zmienia się w posągową, wręcz kamienną. Wbiła w niego swoje niebieskie oczy z wyrazem szczerego niedowierzania.
– Na…Na jakiej podstawie uważasz, że on… – nie mogła zebrać słów, zdumienie odebrało jej mowę. Była jednocześnie wściekła, przerażona i rozczarowana. I zastanawiała się, która z tych emocji najbardziej ją teraz przepełnia. Zdecydowała, że to wściekłość i rozczarowanie. Ten duet miał kolosalną siłę, ale dziś wbijał ją niemal w ziemię.
Marek wiedział, że palnął największą głupotę, jaką tylko mógł. Już zdawał sobie sprawę, że śmiertelnie ją uraził. A mimo to zabrnął w to dalej. Mimo ostrzeżeń, które już zaczął podsuwać mu umysł.
– Odwoził cię przecież rano, przywoził wieczorem. Sam kiedyś widziałem, jak naprawiał ci kiedyś klamkę w domu, robił remont…
– Remont! – zawołała nagle Ula, widząc, że Marek coś sobie wmówił i żadna siła go teraz nie przekona, że jest inaczej. – Wiesz co, ja nie chcę tak rozmawiać… Nie chcę. Zatrzymaj samochód.
– Ula, ale właśnie, że powinniśmy porozmawiać. Szczerze.
Spojrzała w okno i zawładnęła nią wściekłość. Nie była już przecież tą samą Ulą Cieplak. Ona też nieco się zmieniła. Ale teraz, zwłaszcza teraz, wiedziała już, że czasem trzeba zająć się samą sobą. Zawalczyć o siebie. Postanowiła to zrobić.
– Zatrzymaj samochód – poprosiła cicho.
– No dobrze, ale porozmawiamy – powiedział Marek, zjeżdżając na pobocze, prosto w przydrożną ścieżkę.
– Dobranoc, Marku – powiedziała spokojnie Ula, otwierając drzwi jego samochodu. Wysiadła z niego i trzasnęła z całej siły drzwiami. Chociaż sądziła, że brakuje jej na to siły.
– Ula! – usłyszała za sobą wołanie, ale nie odwróciła się. Na szczęście wiedziała, gdzie tu jest przystanek autobusowy i jak dojechać stąd do Rysiowa. Było już całkiem niedaleko, a trasę znała przecież doskonale. Tyle lat dojeżdżania. Szła, a łzy coraz bardziej zbierały się w jej oczach. Ale nie wypłynęły z nich, nie spłynęły po policzkach, jak to bywało dawniej. Gromadziła się w niej złość, że zwątpił. Że nie rozumiał, że kocha go na tyle mocno, że nigdy nie mogłaby być z nikim innym. Nie wiedziała, dlaczego on tego nie widzi. Multum myśli rozsadzał jej głowę. Dobrze, że do przystanku zostało kilka metrów. Już go widziała. Korciło ją, żeby się obejrzeć i sprawdzić, czy on tam dalej stoi, czy się przejął. Czy w ogóle wiedział, jak mocno ją zranił. I to po tym wszystkim. Po tych kilku pięknych dniach, kiedy po raz pierwszy odkąd go znała, czuła, że naprawdę się rozumieją i są ze sobą blisko.
Bach. Życie lubi ranić.
Dotarła do przystanku i sprawdziła rozkład. Najbliższy autobus odjeżdżał za 40 minut. Czemu się dziwiła? Ostatecznie w porównaniu z Warszawą Rysiów był końcem świata. I była 21:30.
Nie usiadła na ławce, wolała stać w półmroku i wpatrywać się w milczeniu w krzaki po drugiej stronie ulicy. Wtedy dostrzegła jego auto, sunące powoli, najwyraźniej jej szukające. Przez sekundę ucieszyła ją ta myśl, a potem znowu wszystko zakłuło od nowa. Odwróciła wzrok, nie przyglądała się już więcej. Ale on i tak zatrzymał auto metr od przystanku, zgasił je i podszedł do przystanku. Niemal już do niej podszedł, ale specjalnie nie stanął tuż przed nią. Wyczuwał, że ona by tego nie chciała.
– Ula, chodź do auta, odwiozę cię do domu. Rozumiem, jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, ale chociaż cię odwiozę… – poprosił.
– Dziękuję, pojadę autobusem – odrzuciła jego propozycję.
– Ula, ale tu jest już niemal ciemno i niebezpiecznie. Proszę cię.
– Mam niedługo autobus.
– Kiedy?
– Za 35 minut – rzuciła, zerkając na zegarek.
– W tym czasie byłabyś już w Rysiowie.
– Nie obchodzi mnie to. Czekam na autobus.
– No, dobrze, to ja też poczekam.
– Skoro chcesz, to czekaj. Ale nie tutaj. Chcę spokojnie pomyśleć – powiedziała Ula, niemal zaciskając zęby, żeby się nie rozpłakać.
– Dlaczego nie tutaj?
– Bo niemal słyszę twoje myśli. I chcę spokojnie pomyśleć – powtórzyła.
Zrezygnowany Marek podszedł do samochodu i wsiadł do niego. Postanowił tam siedzieć, ile tylko się da. Nie mógł jej tutaj zostawić, na tym cholernym pustkowiu, w niemal ciemnej przestrzeni. Była najlepszym, co mu się w życiu zdarzyło.
Ula zmuszała się, żeby nie patrzeć na auto. Bardzo tego chciała. Nagle zapragnęła podejść do niego i zobaczyć jego oczy. Ocenić, co tak naprawdę myśli. Ale za bardzo ją zranił, a to tak bolało…
Marek wytrzymał w aucie tylko piętnaście minut. Wówczas zerwał się i wyskoczył z auta. Powrócił na przystanek, teraz stając już bliżej niej, lecz nadal jeszcze nie przed nią.
– Ula, przepraszam – powiedział cicho i szczerze. – Zachowałem się jak kretyn, jak totalny idiota…
– Po prostu powiedziałeś mi to, co myślałeś – odpowiedziała nieco łamiącym się głosem.
– Nie, Ula, ja… Ostatnie tygodnie były tak cholernie trudne. Dla ciebie i dla mnie. Zrozum, ja widziałem cię codziennie… z nim… Wszyscy dookoła, włącznie z Wiolettą, mówili tylko o tym, jak do siebie pasujecie. A potem widziałem was wieczorem w twoim domu, a następnego dnia rano w biurze…
– I pomyślałeś, że najlepszym tego wytłumaczeniem jest to, że na pewno ze mną spał, tak? – zapytała i spojrzała mu prosto w oczy. Zaraz też ten wzrok odwróciła. – Rzeczywiście, to najlepsze wytłumaczenie. Maciek też przecież u mnie nocuje! – prychnęła – Zaraz uznasz, że Adam też i może ktoś jeszcze inny…
– Nie, nie uznam tak i nie uznałbym. Przepraszam, Ula, posądziłem cię, ale…
– Na pewno miałeś powody, prawda? No tak, bo przecież zmieniłam się, zmieniłam swój wygląd, więc na pewno zdradzam…
Marek spuścił głowę i przyjrzał się w milczeniu trawie.
– Wtedy byłaś sama, a potem w związku, więc to nie byłaby zdrada… A jednak każda myśl o czymś takim, tak… prześladuje mnie… dobija mnie, niszczy… chyba tak, to jest to, co czuję.
– Byłam w relacji, która nie miała przyszłości. Nie z mojej strony – odpowiedziała Ula. – I dla mnie, tylko dla mnie samej, to byłaby zdrada… – dodała cicho. – Idź już, Marek. Ja naprawdę chcę zostać sama.
– I wrócić autobusem, co?
– Tak. Zostaw mnie, proszę, samą. Tak wolę.
Marek ponownie podążył w stronę auta i wsiadł do niego, wciąż się jej przyglądając. Ula tym razem już ostatkiem sił powstrzymywała łzy. Ale wiedziała, że nie może do nich dopuścić, bo wystarczyłoby, żeby Marek tutaj znowu podszedł i je dostrzegł. Nie chciała, żeby to widział.
Jakoś doczekała do przyjazdu autobusu. Wsiadając do niego, pozwoliła sobie spojrzeć na Marka. I zajrzała mu prosto w oczy, chociaż przez szybę auta. Chciała poznać jego myśli.
W autobusie usiadła na pierwszym lepszym krześle i zaczęła płakać. Teraz łzy ściekały już kaskadami po policzkach, rujnując makijaż. Do diabła z tym wszystkim…
Podróż autobusem minęła jej nazbyt szybko. Wciąż brakowało czasu, aby to wszystko przemyśleć. Chętnie by ją przedłużyła. Zmusiła się jednak, aby wysiąść z autobusu i ruszyć powoli w stronę domu. Przynajmniej Marek na pewno już pojechał. Nie chciała go już dzisiaj widzieć.
Jednak kiedy znalazła się przy domu, dostrzegła jego auto. Stał opierając się o nie i zamyślony przyglądając się jej domowi. Nie mogła stchórzyć. Musiała przecież jakoś dostać się do domu. Ale myśli w głowie pozostawały nieubłagane. Szła coraz szybciej, aż wreszcie ją dostrzegł.
– Ula – najpierw w jego głosie zabrzmiała radość, a potem strach i smutek.
– Myślałam, że pojechałeś do domu – powiedziała cicho.
– Nie mogłem, dopóki nie miałem pewności, że trafiłaś bezpiecznie do domu.
– Już trafiłam. Możesz jechać.
– Wiem, że po raz kolejny zachowałem się jak totalny kretyn, ale… – przyjrzał się uważniej. – Płakałaś – stwierdził tylko.
– Nie, wcale. Dawno temu obiecałam sobie, że już nie będę płakać.
– I jak ci idzie?
– Nie wychodzi mi – zamruczała. – Ale to nieważne. Powinnam… powinnam iść już do domu.
– Ula, nie chcę być z nikim innym poza tobą. I jak widać, wszystko potrafię spieprzyć. Tylko tyle chciałem Ci powiedzieć. Jeśli rzeczywiście chcesz już iść, to…
– Pójdę zaraz – przerwała mu. – Już jakiś czas temu zrozumiałam, że też nie mogę być z nikim innym poza tobą.
– Nie powiedziałaś mi tego wcześniej.
– Nie. Mówię teraz. To, co powiedziałeś zabolało bardziej, niż mogłabym sądzić.
– Nigdy więcej nie usłyszysz ode mnie czegoś takiego.
– Oby. Bo nie chcę mieć więcej takiego mętliku w głowie.
Przygarnął ją do siebie i przytulił mocno. Z ulgą wtuliła się w niego, czując, że znowu wszystko zaczyna iść w dobrą stronę. Wreszcie oderwała się od niego.
– Ale teraz to ja naprawdę muszę już iść.
Przyciągnął ją ponownie ku sobie i pocałował.
– No dobrze, teraz możesz – uśmiechnął się wreszcie do niej.
Odwzajemniła uśmiech i zajrzała mu w oczy.
– Zadzwoń, jak dojedziesz, dobrze? – poprosiła tylko.
– Oczywiście – odparł, wsiadając do samochodu i zostawiając ją w ciemności.

Środy też bywają miłe

Środa jawiła się Uli jako całkiem spokojny dzień. A przynajmniej tak się zapowiadała… Otworzyła oczy z myślą, że jest bardzo szczęśliwa. Wciąż była przerażona, że można być tak szczęśliwą. Wstała i uśmiechnęła się do siebie, wspominając wczorajszy dzień.
Po wyczerpującym dniu pracy wrócili do jej domu, gdzie zastali Jaśka szykującego się do wyjścia i Beatkę podskakującą wesoło na kanapie, cieszącą się, że teraz Ula już częściej pojawia się w domu po pracy. Zrobili wspólnie kolację i pograli z małą w planszówkę. Marek z pełną premedytacją pozwalał Betty wygrywać, co niezmiennie rozczulało Ulę. Kiedy wreszcie zasnęła, mieli czas tylko dla siebie. Józef spędzał czas z Alą, a Jasiek z Kingą. A oni mogli siedzieć u niej w pokoju i całować się do utraty tchu. Samo to, że mogli być razem dawało im wiele radości. Nie mogli się sobą nacieszyć…
Ula szybko umyła się, umalowała i wybrała odpowiednią sukienkę na kolejny dzień. Dziś przyszedł kolor na ciemny fiolet. Zbudziła Betty, podała jej śniadanie i wysłuchała peanów na temat jej wczorajszych naleśników. Zerknęła też nerwowo na zegarek; była już 7:10, a Jaśka wciąż nie było. Tymczasem Marek zjawiał się zwykle chwilę po 7:30, aby zdążyli przebrnąć przed podwarszawskie i warszawskie korki. Wiedziała, że te dojazdy go męczą, a jednak oboje o tym zapominali, kiedy wreszcie się widzieli. Nie było nic ważniejszego.
– Tata wychodzi, Jasiek wychodzi, ty też zaraz idziesz do pracy… Wszyscy mnie zostawiacie – pożaliła się Beatka.
– Nie zostawiamy cię, zostaniesz z Jaśkiem… – rzuciła Ula, nieco zamyślona.
– Ale gdzie jest Jasiek?
– Dobre pytanie.
Dosłownie w tej sekundzie w progu pojawił się Jasiek ze zmęczoną twarzą.
– Cześć, o widzę, że śniadanko mi zrobiłyście – zaczął wesoło, siadając do stołu.
– Najpierw umyj ręce – powiedziała od razu Ula, powstrzymując się, żeby nie dogadać mu przy Beatce.
Jasiek posłusznie wyszedł i umył ręce. Beatka tymczasem skończyła śniadanie i uśmiechnęła się radośnie do Uli.
– Betty, idź umyj zęby, dobrze? I może poszukaj jakiejś bajki, teraz chyba lecą twoje ulubione Teletubisie?
– Muszę myć zęby, Ulciu? – zapytała, robiąc cierpiętniczą minę.
– Tak, wróżka zębuszka płaci tylko za zdrowe ząbki – uświadomiła ją Ula z całkiem poważną miną.
– To idę – wyznała Betty z rezygnacją.
– Dobry bajer jej wcisnęłaś – skomentował Jasiek, siadając z uśmiechem do śniadania.
– Powinieneś wcale nie dostać tego śniadania – mruknęła ze złością Ula. – Całą noc cię nie było, martwiłam się o ciebie. Wiem, że taty nie było, ale mógłbyś mnie nie denerwować z łaski swojej… Gdybyś teraz nie wrócił, to chyba musiałabym zabrać Betty ze sobą do pracy.
– Nie przesadzaj, siostra. Sama zostajesz na noc u Marka i nikt ci wyrzutów nie robi. Ojciec też zostaje u Ali i ja nic nie mówię.
– Jasiek – Ula pogroziła mu palcem. – Ja mam 26 lat i naprawdę mogę decydować o swoim życiu. Sama decyduję i mam do tego prawo.
– Ja też! Zdałem maturę, dostałem się na studia…
– Tak, ale to tylko pozorna dorosłość… Teraz już to wiem. Wiem, że ty i Kinga to coś bardzo poważnego i tego nie neguję. Ale weź pod uwagę tatę i to, że będzie się martwił. To mogę ci powiedzieć z pewnością.
– O ciebie też będzie się martwił – stwierdził Jasiek.
– Dlatego tu wracam.
– Chociaż wolałabyś zostać u niego?
– Czasami tak, a czasami nie. Po prostu boję się o was.
– A gdybyś nie musiała się przejmować tatą i Betty?
– Jasiek, mamy dopiero środę, ja naprawdę muszę to wszystko jeszcze przemyśleć. Nie minął nawet tydzień, wciąż jestem tym wszystkim oszołomiona… Poza tym w firmie jest jeszcze mnóstwo rzeczy do ustalenia. To nie jest jeszcze dobry czas na planowanie przyszłości.
– Planujesz przyszłość, nieźle – zauważył Jasiek, unosząc brwi.
– Ja się tylko zastanawiam – zgasiła go Ula.
Usłyszeli dzwonek do drzwi, na który od razu wybiegła rozentuzjazmowana Beatka.
– Może to tata, może to tata – wołała radośnie.
Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyła uśmiechającego się Marka.
– Cześć, Betty – przywitał się wesoło.
– Cześć – rozchmurzyła się od razu.
– Wcześnie wstajesz na tych wakacjach – zauważył.
– Ja zawsze rano wstaję, bo tak dużo się dzieje!
– A, chyba że tak. Ula gotowa?
– Gotowa, ale gada z Jaśkiem i chyba jest zła na niego.
– A co nabroił? – puścił do niej oko.
– Ula się denerwuje, bo wrócił dopiero teraz do domu. Oni gadają cicho, żebym nie usłyszała, ale trochę słyszałam. I trochę dziwnie gadają, bo Ula mu mówiła, że ona też jest dorosła. To trochę bez sensu. Przecież ja wiem, że oni są dorośli.
– Wiesz, może nie warto ich tak podsłuchiwać. Powinni móc pogadać spokojnie.
– Ale chodźmy do nich. Ula się ucieszy – Betty złapała Marka za rękę i pociągnęła do kuchni.
Na widok Betty trzymającej Marka za rękę i ciągnącej ją do kuchni, Ula aż się wzruszyła. Jej ukochany człowiek z małą siostrzyczką wyglądali uroczo. I wcale się nie denerwował, przeciwnie, był wesoły i, jak dowiedziała się już kiedyś, dogadywał się z dziećmi.
– Przyszedł Marek – oznajmiła Betty.
Ula i Marek spojrzeli na siebie bez słów i uśmiechnęli się do siebie.
– Cześć – powiedzieli w końcu jednocześnie.
– Oj, widzę, że ktoś tu zabalował – skomentował cicho Marek, podając Jaśkowi dłoń na powitanie.
– Ale z Kingą – rzucił Jasiek, nieco naburmuszony.
– No masz szczęście, że z Kingą – powiedziała Ula, unosząc brew. – Dobra, Jasiek, my musimy jechać. Obiadu nie zdążyłam zrobić, więc chyba musicie dzisiaj zamówić pizzę. Chyba że zrobicie sobie naleśniki. I błagam, miej oko na Betty, a nie odsypiaj ciągle. Tata pewnie wróci… eee, później, więc jakby coś to dzwońcie do mnie. Ale ja też mam dużo pracy, więc wiecie…
– Idźcie już, Ula, poradzimy sobie, ty marudo jedna – powiedział wreszcie Jasiek, niemal zasypiając, co wzbudziło cichy śmiech Marka.
Wyszli z domu, Marek roześmiany, Ula zaniepokojona, o czym jeszcze mogła zapomnieć. Zamyślona wsiadła do auta Marka i nawet nie zauważyła, że uruchomił auto i przygląda się jej uważnie.
– Wszystko dobrze, Ula?
– Tak, tylko ciągle wydaje mi się, że o czymś zapomniałam. I nie mogę sobie przypomnieć, co to było. Ciągle mam wrażenie, że jest milion ważnych rzeczy…
Przerwał jej wywód długim pocałunkiem.
– O tym zapomniałaś – uśmiechnął się do niej łobuzersko i ruszył w drogę.
– Aha. Ale to też była jedna z rzeczy na mojej liście.
– Kochanie, robisz stanowczo za długie listy – powiedział z rozczuleniem w głosie.
Po tym określeniu oczy Uli natychmiast wbiły się w jego twarz i trwały w tym spojrzeniu ze zdziwieniem. Jej wielkie, szeroko otwarte oczy przepełniały się niemal zdumieniem. Po raz pierwszy powiedział do niej „kochanie”. Ale nie powiedział tego tym nieco zniecierpliwionym tonem, jak do Pauliny, ale czule i słodko. Miło. Ula zapragnęła coś powiedzieć, ale zamiast tego szybko odwróciła od niego wzrok i wbiła go w torebkę.
– Może i tak, ale list nigdy za wiele – przyznała wreszcie wesoło. – Tak sobie myślę, że dziś powinniśmy prześledzić pierwsze spływające wyniki sprzedaży. Ostatecznie jest kilka osób, które moim zdaniem zasługują na podwyżkę.
– Ty na nią zasługujesz – powiedział Marek z pełnym przekonaniem. – Harujesz jak wół i to w nadgodzinach. Doskonale wiem, że kiedy znikam, to i tak siedzisz przed komputerem.
Ula lekko się zaczerwieniła.
– A więc zgadłem – powiedział, zerkając na nią i obserwując jej reakcję. – A właściwie to komu chcesz dać podwyżkę?
– W pierwszej kolejności to chyba Adamowi.
– Adamowi? – Marek nieco się zdziwił. – Odniosłem wrażenie, że dawniej nie przepadaliście za sobą.
– Bo tak było. A raczej, to on za mną nie przepadał, a ja byłam neutralna jak Szwajcaria.
Marek zahamował nieco mocniej na czerwonych światłach.
– Hmm, a teraz za tobą przepada?
– Nie, to nie tak – roześmiała się Ula. – Po prostu Aleks od pięciu lat nie dał mu podwyżki, a ja uważam, że powinien ją dostać. Przyjrzałam się pracy działu finansowego i widzę, że to on ciągnie tam praktycznie wszystkie tematy. Naprawdę zasłużył na to, aby go docenić.
– Niedawno już dostał podwyżkę. Sam widziałem.
– Tak, ale niewielką. I gdybym mogła, przyznałabym mu większą.
– W porządku, Ula. Nie znam się na finansach tak dobrze, jak ty.
– Ale słyszę w twoim głosie jakieś zaniepokojenie. Marek, o co ci chodzi?
Spojrzał na nią całkowicie poważnie.
– Po prostu nie chciałbym w najbliższym czasie walczyć z kimś o ciebie. Bo na pewno bym walczył. Za dużo mam do stracenia.
– Hmm… – Ula zdziwiła się i zajrzała mu w oczy. – Marek, ale Adam zdecydowanie nie byłby kimś dla mnie, więc nie rozumiem, dlaczego jesteś zazdrosny…
– Przepraszam… Po prostu w tym pokręconym świecie na ogół, jeśli ktoś kogoś wychwala, to ma ważny powód.
– Myślałam, że mi ufasz.
– Oczywiście, że Ci ufam. Bardzo Ci ufam.
– Widać nie dość, skoro podejrzewasz mnie nawet o Adama.
– Po prostu zrobiłem się chyba nadwrażliwy. Przejmuję się i tyle.
– To przestań. Zresztą, Adam dał sobie ze mną spokój i bardzo dobrze.
– Że co? – ponownie wzburzył się Marek.
– Za dużo gadam – westchnęła Ula.
– Nie, nie, skończ, skoro zaczęłaś.
– Pamiętasz jak kiedyś na ciebie naskoczyłam? Znowu na ciebie naskoczyłam, że coś zrobiłeś, a potem ci powiedziałam, że to jednak nie ty? Ech… i wtedy ci powiedziałam, że ci nigdy nie powiem…
– I wtedy to Adam coś zrobił? O, Ula, teraz to już musisz mi opowiedzieć.
– Dobrze, ale obiecasz mi, że nigdy nie zdradzisz się przed nim, że o tym wiesz. Nigdy.
– Przyrzekam. Więc?
– No dobrze… Ale nie, uznasz, że…
– Mów, Ula, nie obawiaj się, nie powiem mu.
– Obsypał mój gabinet płatkami róż.
– Co zrobił? – Marek niemal złapał się za głowę.
– No tak. Czerwonymi w dodatku – jęknęła Ula.
– A to ci spryciarz – zamruczał Marek.
– Czemu?
– Żałuję, że sam na to nie wpadłem. To jest bardzo dobry pomysł.
– Jak tylko dowiedziałam się, że to on, to od razu poszłam cię przeprosić. Chyba nigdy  w życiu nie było mi przed tobą tak głupio.
– To by wyjaśniało minę, jaką wtedy miałaś. Oj, Ula, Ula… Wywołujesz w nas wszystkich takie uczucia, że jego zachowanie wcale nie jest dziwne.
– Tak, odkąd się zmieniłam, wszyscy oszaleli. Adam zwłaszcza…
– I bardzo dobrze, tyle że zrobili to trochę za późno. Łącznie ze mną. Byłem szybszy od nich, ale nadal dość wolny, jak na ciebie.
– Marek, o czym ty mówisz?
– O nas. Ja oszalałem wcześniej od Adama, ale wiem, że to już na zawsze.
Ula znowu uniosła brwi.
– No dobrze, to ja mu dam już tę podwyżkę – zaśmiała się cicho.

***

– Ula, dobrze, że jesteś, przefaksowali te papiery. Te z butików – powitała ich Ania.
– Dobrze, Aniu, już zacznę to przeglądać.
– Przepraszam cię, że tak od progu, ale to chyba naprawdę pilne.
– Spokojnie, Aniu, zajmę się tym.
– A, Ula, czy ja mogłabym dzisiaj wyjątkowo wyjść wcześniej? Maciek chciał zabrać mnie na wcześniejszą kolację.
– Jasne, nie ma sprawy. Po tym ostatnich tygodniach należy nam się trochę odpoczynku.
– Dzięki, Ula, jesteś najlepsza.
Ula i Marek przeszli do gabinetu, gdzie Ula od razu rzuciła się do komputera.
– Czekaj, to ona jest z Maćkiem? – zdziwił się Marek.
– Tak – odparła Ula, unosząc głowę znad komputera. – Nie widziałeś ich razem na pokazie?
– Widziałem, ale sądziłem, że tylko ze sobą rozmawiają.
– No cóż, nie tylko – uśmiechnęła się Ula. – Są parą mniej więcej od… w sumie od twojego wypadku – Ula trochę zbladła. – Wtedy Maciek wreszcie zebrał się na odwagę.
– Ula, jesteś trochę biała. Może przyniosę ci jakąś wodę czy coś – Marek podszedł do niej, ale Ula tylko położyła uspokajająco swoją dłoń na jego ręce.
– Nie, spokojnie. Po prostu nadal nie umiem jeszcze spokojnie myśleć o twoim wypadku. Chcę to wyrzucić z głowy. A Maciek… Maciek od dawna był zakochany w Ani, ale bał się zrobić pierwszy krok. Dlatego wciągnęłam Anię we wspólne sprawy Febo&Dobrzański i Pro S, żeby mieli szansę się dogadać.
– I się dogadali – uśmiechnął się Marek.
– Nie od razu. Musiałam ich wysłać razem do Poznania, żeby sprawa jakoś się ruszyła.
– Przebiegle – przyznał.
– Ale wtedy jeszcze nie całkiem się dogadali. Dopiero ostatnio. Przyszedł wtedy tutaj, żeby mi o tym powiedzieć – Ula spojrzała smutnym wzrokiem w drzwi. – Niemal go widzę, jak tu stoi. A dla mnie to był najgorszy dzień mojego życia…
Nie przejmował się tym, że ludzie patrzą przez szyby, że ktoś może przechodzić. Przytulił ją mocno do siebie.
– Jestem tutaj i będę.
– Wiem – uśmiechnęła się do niego. – Ale teraz… teraz musimy popracować, mój drogi.
– Jak rozkażesz – odwzajemnił uśmiech. – Mów, co trzeba zrobić.

***

– Cześć, Ula. Wioletta mówiła, że mnie prosiłaś – Sebastian zajrzał do gabinetu Uli z pewnym wahaniem.
– Tak – Ula uniosła głowę znad sterty papierów, które przeglądała.
– Chyba masz sporo do zrobienia, co? – zauważył, przyglądając się pismom.
– Za dużo, ale ktoś to musi zrobić – uśmiechnęła się. – Usiądź, proszę. Postanowiłam sobie, że dzisiaj zajmę się też miłymi rzeczami.
– A Marek nie może pomóc ci z tymi papierami?
– Marek pojechał jeszcze na chwilę do grafików, bo potrzebujemy kilku rzeczy. I tak ostatnio robi mnóstwo rzeczy, więc jestem mu bardzo wdzięczna. No dobrze, ale ponieważ ty też robisz sporo, to poprosiłam cię tutaj, żeby wręczyć ci stałą umowę. Widzę, że się sprawdziłeś, tak jak mówiłam kilka miesięcy temu, wiem teraz jak pracujesz i dlatego ta umowa rzeczywiście ci się należy. Oboje się zmieniliście – uśmiechnęła się lekko. – Oczywiście, w umowie jest zaznaczony powrót do dawnej pensji – podała mu kilka kartek z rozpisaną przez Alę umową.
– Dziękuję – Sebastian również się uśmiechnął. – Ale… z tym zmienianiem się, to akurat głównie Marek. Przy tym, co on tu wyczyniał, ja zrobiłem znacznie mniej…
– A co wyczyniał? – zdziwiła się Ula.
– No, jak to? Nie opowiadał ci? Myślałem, że teraz przegadaliście każdy możliwy temat.
– Tak, wiele tak, ale wciąż nie wszystkie. To może ty mi opowiesz, Sebastian?
– Trochę tego było…
– Mów, Seba, ja chętnie posłucham – powiedziała stanowczo Ula.
– No, wiesz, zanim wrócił do firmy… Najpierw zablokował oboje Febo i stale z nimi walczył, urządzał jakieś spotkania z nimi, bylebyś tylko ty się nie dowiedziała. Za wszelką cenę chciał, żebyś nie odczuła tego, że oni są ci przeciwni. Potem sprowadził tu Pshemko z tej jego samotni, a potem były targi… A jeszcze później ten cholerny Kaczmarek, drukarnie, graficy…
– Ta lista robi się całkiem spora – wymamrotała Ula z szeroko otwartymi oczami.
– Tak i żebyś ty widziała, jak on się ucieszył, kiedy pozwoliłaś mu wrócić do firmy.
– Przecież to jego firma, wcale mu nie pozwoliłam, tylko…
– Ula, powiedziałem mu to samo, ale na tamtym etapie on nie chciał robić niczego, co mogłoby cię wzburzyć czy zdenerwować. Dużo tego było… Ale hitem było to, co zrobił całkiem niedawno, kiedy byłaś już z tym Piotrem…
– Piotr to była jedna, wielka pomyłka. Ale to już sobie z Markiem wyjaśniliśmy. Ale czekaj, co zrobił niedawno?
– A no tak, skąd możesz wiedzieć, ostatecznie biedak się przestraszył i uciekł z biura z tym wszystkim…
– Mnie się przestraszył? I co zrobił?
– Rozkleił po twoim biurze całe mnóstwo kolorowych karteczek i napisał na nich, że cię kocha. To było wtedy, kiedy już dowiedział się o twoim wyjeździe. Te karteczki były ponoć w każdym skrawku biura. A potem w ostatniej chwili się przestraszył i uciekł z tym wszystkim do swojego mieszkania. Przyjechałem wtedy do niego i widziałem, jaki był tym przybity.
– I to były takie kolorowe karteczki? Samoprzylepne?
– Tak.
– Oj, Seba, gdybym ja wtedy wiedziała – jęknęła Ula. – Byłam przekonana, że on i Paulina…
– Nie, Ula, on naprawdę nigdy nie kochał Pauli. Ale widzę, że ciebie naprawdę kocha. Nigdy tak nie oszalał.
– Ty i Wiola też oszaleliście – Ula uniosła brwi.
– Tak. Ale wszystko dobrze się skończyło, u nas i u was.
– Seba… Ty dzisiaj miałeś jechać na squasha z Markiem, prawda? Jakoś po 18…
– Tak, jesteśmy umówieni.
– A zrobisz coś dla mnie? Będę ci bardzo wdzięczna…
– Zależy, o co chodzi.
– Możesz powiedzieć Markowi, że jesteś umówiony z Wiolettą?
– I odwołać to?
– Tak… Powinnam porozmawiać znowu z Markiem. Zdecydowanie powinnam, po tym, co mi tutaj powiedziałeś… Dziękuję Ci.
Sebastian wstał, trzymając umowę.
– Ula, mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz to, co było dawniej…
– Zostawiłam przeszłość za sobą, jeśli o to ci chodzi. To, co jest teraz, jest bardzo dobre – uśmiechnęła się do niego szczerze.

***

– Mamo, nie martw się o mnie. Świetnie sobie radzę. Akurat tak dobrze to jeszcze nigdy nie było… Tak, kiedyś na pewno was odwiedzę, ale póki co mam sporo pracy… – mówił Marek, w jednej ręce trzymając kurczowo teczkę i telefon, drugą otwierając drzwi do mieszkania. – No dobrze, to pozdrów tatę.
Ledwie wszedł, już coś go nieco zaniepokoiło. Było ciemno, ale na stole widział kilka zapalonych świeczek. W powietrzu unosił się delikatny zapach róż. Zdecydowanie nie tak zostawił rano mieszkanie. Rano było w nieładzie, w niewyobrażalnym chaosie miliona ubrań i przedmiotów. Teraz wszystko zniknęło. Zapalił lampkę stojącą w przedpokoju i dostrzegł ją. Siedziała na kuchennym krześle w swojej szarej sukience i przyglądała mu się ze szczerym uśmiechem. Jej oczy od razu go znalazły, dostrzegły, objęły niemal w posiadanie. Co tu kryć, nie po raz pierwszy uważał, że jest hipnotyzująca.
Podszedł do niej i podał jej dłoń. Wstała i przyjrzała mu się uważnie, jakby badała i szukała, jakie fale myśli przepływają dzisiaj przez jego ciało.
– Jesteś – uśmiechnął się z radością. – Ale właściwie, nie miałaś być dzisiaj w Rysiowie?
– A co, nie cieszysz się? – uniosła brwi.
– Bardzo się cieszę. Jednak wykorzystałaś klucz, który ci dałem.
– Uznałam, że to konieczność pierwszej potrzeby.
– Poczekaj, bo nie nadążam – objął ją w pasie i pocałował, a ona z radością poddała się jego pocałunkom.
– Przedłużyłam dzisiaj umowę Sebastianowi – zaczęła, kiedy przestał ją całować.
– A więc jednak. To pewnie dlatego poszedł świętować z Violettą. Odwołał squasha, więc to miałoby sens…
– Taa… Rozmawiałam dzisiaj z Sebastianem i rozmawialiśmy sobie szczerze…
– Taak? – zdziwił się Marek, poprawiając jej niesforne pasmo włosów.
– Tak. Marek, ja o wielu rzeczach nie miałam pojęcia, ale o karteczkach tym bardziej.
– O karteczkach… – zaczął Marek, jeszcze się nie domyślając, ale nagle go oświeciło. – O karteczkach!  Tych, które…
-… rozkleiłeś w gabinecie, a potem, jak to określił Sebastian, uciekłeś z nimi… 
– Powiedział Ci o tym? – powiedział cicho Marek, sam nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć.
– Powiedział. I bardzo dobrze zrobił. Żałuję, że wtedy się nie domyśliłam.
– Nie miałaś jak się domyślić.
– Gdybym miała więcej wskazówek, to bym się domyśliła. A może, może mogłam się domyślić, ale sama tego nie chciałam.
– O czym ty mówisz?
– Ja… znalazłam jedną z twoich karteczek na moim laptopie. Znaczy, znalazłam ją, kiedy go otworzyłam. Ale na tej karteczce było tylko napisane „cię”. Zdziwiłam się wtedy, ale…
– Nie, Ula, trudno, to było dawno…
– Nie, Marek, poczekaj. Gdybym wtedy wiedziała, to…
– To?
– To byłoby inaczej. Kocham cię. I musiałam tu przyjść, żeby ci to powiedzieć.
Spojrzał jej w oczy z czułością i przytulił ją do siebie.
– Możesz tutaj dzisiaj zostać? Zdecydowanie wolałbym, żebyś została – poprosił cicho.
W odpowiedzi po prostu go pocałowała. Nie mogłoby być innej odpowiedzi. I doskonale wiedziała, że każda chwila bez niego kończy się tęsknotą. Czasem nie warto się więc opierać.

Kiedy zaczyna się dobra proza życia…

Ula już tradycyjnie ubrała kolejną ze swoich nowych sukienek. Polubiła je na tyle, że teraz rzadko wybierała spodnie. Dziś zdecydowała się na ciemną sukienkę i dobrała do niej różowe buty. Szykując się w swoim pokoju, po raz pierwszy od dawna, czuła rozpierającą ją radość. Przejechała błyszczykiem po ustach i mogła stwierdzić, że jest dobrze. Wyszła z pokoju i kontrolnie zajrzała do kuchni.
– Ula! – zawołał tata. – Jasiek nie wstał, obudzisz go jeszcze?
– On ma dzisiaj zawozić te dokumenty na uczelnię? – upewniła się Ula.
– No tak. Niedobrze – zamruczał ojciec.
– Idę – zdecydowała Ula i zdjęła szpilki, po czym susami pobiegła po schodach na górę.
Gdy przebywała na górze, Marek dojechał akurat pod jej dom. Wysiadł, chwycił z tylnego siedzenia bukiecik różyczek i ruszył do domu Uli. Sytuacja, jaką zastał, spowodowała u niego wybuch śmiechu.
– Betty, przynieś mi wody, dużo wody! – zawołała z góry Ula w momencie, gdy Marek otworzył drzwi domu. – Tylko zimnej!
– Już się robi! – Betty chwyciła za garnek, nalała do niego wody i przebiegła szybko tuż przed Markiem.
Na to wszystko Józef wyszedł z kuchni.
– Dzień dobry, panie Józefie.
– Dzień dobry, Marku.
– Ula jeszcze nie gotowa? – zapytał Marek, spoglądając na niego badawczo.
– Gotowa, ale poszła jeszcze budzić Jaśka. Dziś ma zanieść ważne dokumenty na uczelnię, ale nie można go dobudzić.
– I Ula budzi go wodą… – dopowiedział sobie Marek, śmiejąc się.
– Tak – Józef również się zaśmiał.
– Panie Józefie, ja… Zdaję sobie sprawę, że pan nie ma do mnie zaufania, ale zrobię wszystko, żeby je pan do mnie miał. Ula… mam wrażenie, że zdołała mi przebaczyć.
– Ona wybaczyła, tak. A ja… nie jestem do Ciebie źle nastawiony, tak to nie. Ale będę cię mieć na oku. To jest moja córka.
– Obudziła go! – zawołała radośnie Beatka niosąc pusty garnek.
W ślad za nią dumnie podążała Ula z zadowoloną miną.
– A tak, obudziłam – potwierdziła. – Ubiera się i zaraz tu przyjdzie. A jak nie, tato, to znowu go polejesz. O, cześć – uśmiechnęła się, a ton jej głosu natychmiast zmiękł.
– Witaj – powiedziała równie miłym tonem.
Józef dostrzegł spojrzenia, które wymienili i kolejny raz mógł się upewnić, że to naprawdę poważna relacja.
– To dla Ciebie – Marek wręczył jej kwiaty, gdy zeszła ze schodów.
Przyjęła się z uśmiechem i wzruszeniem w sercu.
– Dziękuję. Są piękne – powąchała je i przeszła szybko do pokoju po wazon. Napełniła go wodą, odłożyła na stolik w pokoju i wróciła do niego.
– Gotowa?
– Jak najbardziej. Tylko ubiorę buty, źle się w nich biega po schodach.
Na to wszystko z góry zszedł niezadowolony Jasiek.
– Niech one mnie więcej nie budzą – jęknął do ojca.
Ula ubrała buty i wyszli w pośpiechu, chcąc się jeszcze pocałować zanim wsiądą do auta. Pocałunek przerwała dopiero Ula, zerkając znienacka na dzwoniący telefon. Wsiedli do auta i dopiero tam Ula odebrała telefon. Nawet nie zerknęła kto dzwonił.
– Halo? – zapytała. – A, cześć, Aluś. Tak, dotarł wczoraj bezpiecznie do domu. Nie mam pojęcia, może jakąś sałatkę z kurczakiem, jeśli chcesz coś lekkiego… Chwila, ale dzisiaj? Aha… – Ula zerknęła na nieco zdezorientowanego Marka. – Nie, nie, bardzo się cieszę. Naprawdę, Ala. Ale przecież my się widzimy w pracy niedługo. Aha, robisz zakupy. O 7 rano? Ja ledwo wstałam, obudziłam Jaśka i już był po mnie Marek. Tak, jedziemy razem. Jasne, Aluś, do zobaczenia.
– Coś się dzieje? – zapytał tylko Marek.
Ula rzuciła mu nieco oszołomione spojrzenie.
– Hmm… ujmijmy to tak, mój tata zostaje dzisiaj u Ali.
Marek roześmiał się.
– W końcu są dorośli.
– Wiem, ale… to po prostu trochę dziwne. W sensie dziwnie mi o tym myśleć. I jeszcze dziwnie tłumaczyć Beatce, dlaczego tata nie nocuje w domu.
– Mówisz, jakbyś o tym coś wiedziała.
– Bo wiem. Tata już kiedyś nocował u Ali. A potem ja i Jasiek musieliśmy jej opowiadać historię o tym, jak tata nie zdążył na autobus – roześmiała się Ula, a Marek ochoczo się dołączył.
– No faktycznie, nie zazdroszczę.
– Nie zrozum mnie źle. Chcę bardzo, żeby tata był szczęśliwy. I cieszę, że to właśnie Ala.
– Bądź co bądź, to twoja najlepsza przyjaciółka.
– Tak. Wiedziała wszystko od niemal samego początku – westchnęła Ula. – Ale dobrze, że tata… on chyba wreszcie znalazł kogoś, kogo mógłby pokochać tak jak mamę.
– Smutno ci z tego powodu? – zapytał tylko.
– Chcę ich szczęścia. A tata był naprawdę w złym stanie po… tym jak odeszła. Wiesz… ja nawet nie miałam czasu po niej zapłakać.  Nie od razu… Taka odroczona żałoba. Bo on… codziennie był na cmentarzu – wyznała. – Przyjechaliśmy z Beatką, ja się nią zajmowałam, a tata ciągle znikał.
– Ula – Marek dotknął delikatnie jej ramienia.
– Wtedy było bardzo źle, ale teraz… chyba jest dobrze.
– Od teraz wszystko będzie jak najlepiej, zobaczysz – uśmiechnął się do niej z otuchą.
– Już od piątku jest – zaśmiała się, a on spojrzał na nią z wdzięcznością.


***
 
W gabinecie Sebastiana znalazł się Marek. Wparował tam jak wariat.
– Stary, wiem, że cię roznosi energia, ale nie rozsadzaj mi gabinetu – stwierdził Sebastian.
– Sorry, ja tylko na chwilę, zaraz wracam do dalszej pracy.
– No tak, teraz macie nawał roboty przez nieobecność Aleksa i Pauliny.
– Wszyscy mamy – zamruczał Marek. – Daj mi tę umowę z grafikami, trzeba coś na niej sprawdzić.
– Ale możesz sobie zrobić chwilę przerwy – uznał Sebastian. – Ostatecznie Ula już jest twoja.
– Seba, tak, ona jest moja, ale ma dużo pracy i ja zamierzam jej w tym pomóc.
– No dobra, ale ostatnio i tak się sporo napomagałeś. Usiądź chociaż.
– Może racja. Kilka minut dobrze mi zrobi.
– Nawet nie mieliśmy czasu pogadać. Wczoraj siedzieliście tylko nad tymi papierami.
Marek rzucił mu tylko spojrzenie.
– I to się nie zmieniło. A ona haruje jak wół. Dla mnie i dla całej firmy.
– Wolałbyś z nią wyjechać na wakacje, co?
Marek uśmiechnął się mimowolnie.
– Wolałbym.
– Czyli weekend się udał?
– Bardzo się udał i chciałbym spędzać z nią tak czas codziennie.
– No to w czym problem? Niech się do Ciebie przeprowadzi. Nie będziesz przecież w kółko jeździł do Rysiowa.
Marek pokręcił głową, co zdziwiło mocno Sebę.
– Będę. Ula na razie nie chce się do mnie przeprowadzić. A raczej uważa, że nie może ze względu na rodzinę.
– Niby czemu?
– Chce dopilnować, żeby jej tata zażywał leki, no i jest jeszcze Betty.
– No, no, już jesteście jak jedna rodzina.
– Kiedyś będziemy.
– Dalekosiężne plany snujesz, stary. I co, będziecie w takim związku na odległość?
– Zaproponowała, że będziemy spędzać ze sobą weekendy.
– To trochę mało – stwierdził Seba.
– Wiem – rzekł Marek z kwaśną miną. – Ale jak pomyślę sobie, że jeszcze tydzień temu patrzyłem jak on ją całuje, to…
– To teraz ci lepiej – dokończył Seba.
– Właśnie. I wolę mieć tyle, niż nie mieć nic.
– Rozumiem.
– A tobie jak się układa z Wiolettą?
– No cóż… zamieszkała u mnie. Jest gadatliwa jak dawniej, ale chyba wolę, żeby gadała przy mnie niż przy jakimś cholernym Arturze.
– Słusznie. Dobra, Seba, idę do niej.
I uśmiechnął się szczerze i radośnie, tak jakby nie widział jej przez pół roku.

***

– Ula, zdecydowanie powinnaś coś zjeść – Iza właśnie namawiała Ulę na jakiś posiłek, kiedy wszedł Marek.
– Cześć, Iza.
– Cześć – odparła ona, wciąż jeszcze nieco zdystansowana, mimo że przekonana o jego dobrych intencjach.
– Co się dzieje?
– Przyszłam powiedzieć Uli, że powinna coś zjeść. Wcześniej nic nie jadłaś, bo wiecznie się o coś martwiłaś, teraz dalej nic nie jesz. Weź przykład ze mnie. Mnie dziecko nie przypomina, że trzeba coś zjeść.
– Izunia, daj spokój – uśmiechnęła się Ula.
– Ale ma rację. Ula, Iza, zabiorę was na lunch.
Ula uniosła brwi, spoglądając na niego zawadiacko.
– Nie, nie, dzięki, ale ja dopiero co byłam w bufecie. Poza tym pan Przemysław nigdy by mi tego nie wybaczył, że poszłam bez niego na obiad. Ostatnio oszalał.
– Iza, jesteś pewna? – upewnili się jednocześnie Ula i Marek.
– Najzupełniej.
– No to przyniosę ci jeszcze kolejne zamówienia, ale to potem – powiedziała Ula, gdy Iza zbierała się do wyjścia.
Ledwie wyszła, Marek ucałował czule dłoń Uli, co przez szybę dostrzegła oddalająca się Iza.
– Niemal przede mną uciekła.
– Wydaje ci się – rzuciła Ula uspokajająco.
– Wiem, na co to wyglądało.
– No dobrze – przyznała Ula, pokazując mu ruchem ręki, że powinni usiąść na kanapie.
Usiedli zatem, razem, obok siebie, ale na niedużą odległość.
– A więc o co chodzi?
– Iza nie obawia się ciebie, to znaczy, nie tak jak kiedyś. Ale trochę jest jej jeszcze głupio przede mną.
– Przed tobą?
– No tak. Bo widzisz, Iza chciała dobrze, a wyszło jak wyszło. Kiedy… kiedy chciałam Ci wybaczyć, zawsze pojawiała się z jakąś informacją o tobie, która… no, nie była pochlebna. Najpierw Klaudia, potem Paulina i ślub niby przez nią odwołany, a na końcu Piotr.
– Poczekaj, bo nie rozumiem. Jak Klaudia?
– Podobno spotkałeś się z nią, kiedy wyjechałam. A raczej spotkałeś się z nią na pewno. Ela i Iza cię widziały przez okno.
– I powiedziały ci to akurat wtedy?! Ula… Ja… nie spodziewam się, że ktoś by mi uwierzył… w końcu zasłużyłem sobie na to, ale akurat tamto spotkanie nie miało nic wspólnego z dawnymi czasami. Wtedy… ja już wiedziałem, że tylko ty się dla mnie liczysz. I zrozumiałem to za późno.
– Wtedy, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy po moim powrocie… Powiedziałam ci, że wracasz do dawnych nawyków, a ty nie wiedziałeś o co mi chodzi.
– Tak, tak było. Nie wiedziałem.
– Chodziło mi o Klaudię.
– Ula, ja…
– Wiem, mówiłeś mi.
– Klaudia wie, że kocham tylko ciebie. Że to prawdziwe.
– Wie? – zdumiała się Ula.
– Tak, powiedziałem jej to prosto w oczy.
– Serio? – zdziwiła się.
– To tak cię dziwi? – uniósł lekko brwi.
– Trochę tak – spojrzała na niego z wahaniem swoimi pięknymi, niebieskimi oczami. – Bo nie sądziłam, że akurat jej mógłbyś coś takiego powiedzieć.
– Ula, w moim życiu nie ma już nikogo poza tobą. Proszę cię, pamiętaj o tym. Wcześniej mówiłaś o Paulinie i ślubie…
– Taaak… O tym też usłyszałam od Izy. Że niby to Paulina odwołała ślub.
– Cała firma o tym mówiła, bo Paulina postanowiła to tak przedstawić. A ja… w tamtym momencie nie obchodziło mnie to, co ona mówiła, bo próbowałem Cię znaleźć i spróbować sprawić, żebyś mi wybaczyła.
Zakręciło się jej w głowie.
– Długo o tym nie wiedziałam. Dopiero potem… kiedy przeczytałam twój list… Rozmawiałam z Alą, a ona potwierdziła mi, że… że to ty…. – prawie zabrakło jej tchu i oparła łokieć o kanapę, jednocześnie podtrzymując policzek. – Że ją błagałeś, żeby mi powiedziała. A ona… ona naprawdę próbowała, muszę jej to oddać. To ja zabroniłam jej mówić. To ja nie chciałam słuchać niczego o tobie.
– Rozumiem – powiedział poważnie.
– Nie, nie rozumiesz – pokręciła głową.
– Nie, ja naprawdę rozumiem – złapał ją lekko za rękę. – Chciałaś od tego uciec. Kiedy związałaś się z Piotrem, ja też chciałem uciec. Nie chciałem patrzeć, jak on cię całuje, jak… Dlatego wziąłem urlop.
Ula znowu się wzruszyła. Nie mogła się opanować i po prostu go nie pocałować. I chociaż byli w biurze, chociaż przez okno ktoś mógł ich zobaczyć, wcale się tym nie przejęła. Pocałowała go, zapominając gdzie są. A kiedy oderwali się od siebie, zobaczyli przechodzącą Anię, która taktownie spojrzała w innym kierunku.
– No to już sporo wiem – uznała Ula.
– Całkiem sporo – potwierdził Marek, tym razem pozostając niemal bez tchu.
– Ale ty nie wiesz jeszcze wszystkiego. Iza sprawiła także, że spotkałam się z znowu z Piotrem po moim wyjeździe. A raczej Iza, Ela i nawet Ala. Po cichu nas umówiły.
– Chwila, Ula… jak to znowu? – Marek aż wstał z kanapy.
– No tak, tak czułam, że to będzie najtrudniejszy punkt tej rozmowy. Wiesz, gdzie wyjechałam, kiedy zniknęłam, pamiętasz?
– Tak, do samotni Pshemko.
– On też tam był – Ula odwróciła wzrok od jego oczu.
– Piotr był tam? – wzburzył się nieco Marek.
– Był. Został zastępczym recepcjonistą ośrodka. Ośrodek należy do jego znajomych. Wydawał klucze i reperował domki, takie tam. Ja tam przyjechałam dla świętego spokoju, żeby od wszystkiego odpocząć, ale wcale tego spokoju nie miałam… – westchnęła. – Denerwował mnie, wiecznie włączał wiertarkę z samego rana… Boże, po co ja ci to opowiadam – rzuciła, widząc jego spojrzenie.
– Nie, mów, proszę. Chcę wiedzieć, co wtedy czułaś, co myślałaś.
– Pierwszego dnia przypadkowo zjadłam kanapki z pastą rybną i on mnie wtedy uratował. I od tego momentu, mimo że mnie denerwował, to zaczęliśmy rozmawiać. I to… były bardzo szczere rozmowy.
– O mnie też? – domyślił się Marek.
– Tak. Siłą rzeczy, sporo się o tobie dowiedział. Ja chyba wiedziałam mniej o nim, niż on o mnie. A potem on chciał, żebyśmy się spotykali. A ja nadal chciałam tylko mieć spokój, nie myśleć o niczym i o nikim. Dałam mu to do zrozumienia, ale w Warszawie Ela i Iza przekonały go, że może jednak nie warto dać mi spokoju, skoro mu się podobam. Ostatecznie, dałam się namówić. I tak to się wszystko potoczyło…
– Wybacz mi, że musiałaś przechodzić przez to wszystko – wyszeptał, przytulając ją do siebie.
– Już ci wybaczyłam, wiesz o tym – pogłaskała go lekko po policzku. – A teraz nie chcę się już smucić. Zabierz mnie na obiad, Marku i spraw, żebym nie musiała już dzisiaj myśleć o smutnych rzeczach.

Powrót do rzeczywistości – cz. II

Ale humorek wcale nie był wisiorkiem, jak obrazowo ujęła to Wioletta. Jechali spokojnie przez zakorkowane miasto, ciesząc się, że mają czas, aby w spokoju porozmawiać. Każde dłuższe światła służyły im do gorących pocałunków, podczas których zapominali o całym świecie. Dopiero klaksony aut przypominały im, że przecież czerwone światła już się skończyły.
Wreszcie dotarli do Rysiowa.
– To… cóż, będę szła – powiedziała Ula, chwytając swoją torebkę z tylnego siedzenia auta. – Chyba że chcesz wejść – dodała, widząc minę Marka. – Bo nie wiem, czy… to trochę dziwne zapraszać się tak po prostu do domu… Chyba się odzwyczaiłam – przyznała.
Marek ujął jej dłoń i pocałował bez słowa.
– Wolałbym, żebyś się nie odzwyczajała. Bo bardzo chcę do Ciebie, do Was przychodzić, Ula.
Zajrzała mu w oczy, nieco niepewna, ale wciąż zamyślona.
– Ja też chcę, żebyś tutaj był. Jak najczęściej – uśmiechnęła się.
Wyraźnie się ucieszył. Jakby zyskał nowe życie. Pocałował ją gorąco, najpierw w usta, a na końcu w czoło. Następnie wyskoczył z auta i otworzył jej drzwi. Z bagażnika wydobył jej niedużą, podróżną torbę wypełnioną ubraniami.
– Chodźmy – powiedział, chwytając ją za rękę, zaś w drugiej dumnie dzierżąc jej torbę.
Niech cały Rysiów patrzy, a co. Była jego. Nie zamierzał tracić jej po raz drugi. Co to, to nie.

***

W domu nie było nikogo. A przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Weszli do przestrzeni bez gwaru, wciąż urządzonej w staroświeckim stylu.
– Jest tu ktoś? – zaniepokoiła się poważnie Ula.
Marek położył torbę na podłodze i wymienił z nią zaniepokojone spojrzenie.
Ula zerwała się i weszła do kuchni, wciąż wołając.
– Jestem! Ja tu jestem! – zawołała nagle Beatka, wybiegając z salonu, gdzie cicho leciała bajka w telewizji.
– Kochanie, a czemu tu jesteś sama? – zapytała tylko Ula, biorąc ją na ręce, gdy podskoczyła do niej z radością.
Marek obserwował tę scenę z uśmiechem. Wiedział, że kiedyś będzie tak trzymać ich wspólne dzieci. Teraz wiedział już na sto procent. Wyglądała wspaniale.
– Tata pojechał po panią Alę i podobno pojechali na wycieczkę. A ze mną był Jasiek, ale poszedł po coś do Kingi, bo czegoś zapomniał. Już godzinę go nie ma – wyznała Beatka, patrząc to na Ulę, to na Marka.
– Czegoś zapomniał – zamruczała Ula tonem, który Marek dobrze znał. Oznaczał pewien delikatny stopień furii. – No dobrze, ale my tu jesteśmy i teraz już jesteś z nami – uśmiechnęła się do niej Ula.
– Nie nudziłam się. Oglądałam „Różową Panterę”. Ale dobrze, że już jesteś, Ula. Tęskniłam bardzo za tobą.
– Ja za tobą też, skarbie – odparła Ula. – Betty, to idź oglądaj bajkę, a ja zrobię kolację.
Ale Betty stała dalej przed nimi.
– A wy teraz będziecie razem? Bo tata mówił…
– Co tata mówił? – podchwyciła Ula nieco ostrzegawczym tonem.
– Że ty bardzo pana Marka kochałaś, a on teraz kocha Ciebie, no i się kłóciliście, ale teraz to już jest wszystko dobrze.
– Tak, jest dobrze – potwierdził jej Marek. – Ale mów mi po prostu Marek, co?
– No dobrze, Marek, a czy ty umiesz robić naleśniki? – upewniała się Betty. – Bo mój Jasiek to umie, a ty?
– Chyba nigdy nie robiłem jakiś wybitnych – przyznał Marek szczerze.
– No to Jasiek musi cię podszkolić. Bo masz Uli robić dobre naleśniki – stwierdziła Beatka i poszła oglądać bajki.
A Ula stała koło lodówki przyglądając się tej scenie z rozczuleniem i niepohamowanym, wewnętrznym śmiechem zarazem. Kiedy Betty wyszła, zaczęła cicho się śmiać.
Marek spojrzał na nią z czułością.
– Kobiety z rodziny Cieplak. Doskonale wiedzą, czego chcą.
– A żebyś wiedział. Siadaj i coś mi opowiedz, a ja muszę zrobić kolację.

***

Po kolacji zjedzonej wspólnie z Betty i gdy Betty już się wykąpała, przyszedł czas na rytualne czytanie bajki. Na ogół czynił ktoś z rodu Cieplak, tym razem jednak Beatka postanowiła wypróbować umiejętności Marka w tym zakresie.
– Przeczytasz mi bajkę? – poprosiła swoim najbardziej uroczym tonem.
Marek uśmiechnął się. Jak mógłby jej czegoś odmówić?
– Betty, Marek na pewno jest zmęczony – rzuciła Ula, znowu nieco ostrzegawczym tonem. – Ja ci przeczytam.
– Nie, Ula, daj spokój. Ja bardzo chętnie przeczytam Betty bajkę. Pytanie, czy masz już jakąś wybraną? – zapytał dziewczynkę.
– Czerwonego Kapturka – oznajmiła Betty.
– Tę historię słyszysz już chyba pięćdziesiąty raz – zaśmiała się Ula.
– Ale ją lubię.
– To chodźmy poczytać – uznał Marek.
– A ja tutaj trochę ogarnę – powiedziała tylko Ula i bezgłośnie powiedziała do wychodzącego z Betty Marka „Dzięki”.

***

Mniej więcej pod koniec sprzątania kuchni, do domu powrócił Jasiek z rozanielonymi oczami.
– Cześć, Ula! – oznajmił od progu, jakby nic się nie stało.
– Cześć – burknęła ona. – Dopiero teraz wracasz? Betty była tu sama przez jakąś godzinę… A przynajmniej ona tak twierdzi.
– No, ale wróciłaś. Dość wcześnie zresztą – zauważył Jasiek, siadając na krześle. – Marek cię przywiózł?
– Tak i nadal tu jest – Ula uśmiechnęła się lekko. – Czyta Betty bajkę – wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie.
– Noo – przyznał z uznaniem Jasiek. – Najpierw porwał cię na cały weekend, a teraz czaruje Betty.
– Cicho bądź – mruknęła Ula. – Zmieniasz temat. A tata gdyby się dowiedział, to dopiero byś miał za swoje.
– Ale się nie dowie…
– Betty może się wygadać – Ula uniosła brwi i przetarła jeszcze kuchenny stolik.
– Jest coś jeszcze do jedzenia?
– Jak sobie zrobisz, to będzie. My już zjedliśmy.
– No! Czyli ty i Marek będziecie teraz nierozłączni…
– Daj spokój, Jasiek.
– No co. Najpierw weekend, potem praca, teraz kolacja… Co będzie dalej…
– Pojedzie do domu – zamruczała Ula.
– No, sorry, ale nie wmówisz mi, że nie chciał, żebyś u niego nie została – zaczął Jasiek.
Ula spłonęła nagłym rumieńcem.
– Chciał… – powiedziała cicho.
– No to co ty tu robisz?
– Jest tata i jest Betty – wyznała.
– Kobieto, tata właśnie pojechał na jakąś wycieczkę z panią Alą, Betty sobie dzisiaj poradziła…
– Beatka jest jeszcze mała – powiedziała Ula stanowczo.
– Ale chyba mi nie powiesz, że weekend ci się nie udał…
– Udał się… Nawet bardzo się udał.
– Ja ciebie totalnie nie rozumiem, siostra. On w piątek ogłosił przy wszystkich, przy kamerach, że cię kocha, a ty dzisiaj wracasz.
– Nie wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje.
– Co nie jest takie proste? – zapytał Marek, wchodząc do kuchni. – Cześć, Jasiek – przywitał się uprzejmie z bratem Uli, siedząc przy stole.
– To, że tu dzisiaj jestem – przyznała po prostu Ula.
– W ogóle szacun za tę akcję w piątek. Z pokazem, to było super – wtrącił się Jasiek.
Ula zrobiła minę, jakby chciała go zamordować, a Marek się zaśmiał.
– Nie miałem wyboru. Kobieta mojego życia jednak coś do mnie czuła – przyznał Marek, a Ula spojrzała na niego znacząco.

***

Znaleźli się w jej pokoju, oszołomieni jeszcze jego wyznaniem w kuchni. Pocałowali się namiętnie, czując jak wracają do nich emocje, które towarzyszyły im przez cały weekend. Jednak kiedy Marek sięgnął do suwaka jej zielonej sukienki, musiała całą swoją mocą przypomnieć sobie, że jest w swoim rodzinnym domu.
– Nie możemy… – zamruczała przepraszająco. – Jest Jasiek, Betty śpi niedaleko…
Zrobił nieco poirytowaną minę, ale zrozumiał. Rzeczywiście, nie mieli warunków, żeby odgrodzić się całkiem od reszty domowników.
Pocałowała go jeszcze, czule i delikatnie.
– Ale nikt nie zabroni mi cię całować.
– Jeszcze niedawno tak bardzo chciałem cię całować. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo – rzekł półgłosem Marek.
Odrzuciła nieco głowę w tył i spojrzała na niego intensywnym spojrzeniem.
– Wiem. Zwłaszcza wtedy, gdy pracowaliśmy razem w biurze i zasnąłeś…
– Ty zasnęłaś pierwsza – uśmiechnął się do wspomnień.
– Ale ty potem… Z jednej strony nie chciałam cię budzić, a z drugiej… bardzo chciałam…
– Też chodziły mi po głowie takie myśli – przyznał. – Przyniosłem nam nawet zapiekanki, a ty tak po prostu sobie zasnęłaś.
Zaśmiała się.
– Jestem okropna. Jak się obudziłam, to zjadłam obie. Byłam taka głodna.
– I zostawiłaś mi krówkę i list – przypomniał sobie.
– To marna pociecha po zapiekance – przyznała.
– Nawet jej nie zjadłem. Mam ją nadal w gdzieś w mieszkaniu.
– Krówkę? – zaśmiała się i pocałowała go znowu.

***

Siedzieli na jej łóżku. To znaczy Marek siedział, a ona przebywała na jego kolanach. I czuła się tam najnaturalniej w świecie. Świat miał wreszcie piękne, dobre barwy. Było najlepiej.
Całowali się w najlepsze, kiedy usłyszeli z pola lekkie skrzypienie furtki. Ula z trudem oderwała się od niego i wstała.
– Ula, czemu… – zaczął Marek z wyrzutem, ale pochyliła się i przyłożyła mu palec do ust.
– Cii, poczekaj… No tak, tata wraca. Którą mamy? Dwudziesta pierwsza trzydzieści.
– Ula, przypominam ci, że nie było cię tutaj cały weekend, a poza tym masz 26 lat.
– Ja nie dlatego – roześmiała się cicho. – On ma odruch zaglądania do pokoi, a ja wolałabym, żeby nas… no, żeby nas tak nie zastał. Ciekawe, jak się będzie tłumaczył. Na ogół to ja i Jasiek słyszeliśmy pretensje.
Rzeczywiście, po chwili, kiedy Józef przeszedł już przez przedpokój, cicho otworzył drzwi do pokoju Uli.
– O, Ula, jeszcze nie śpisz… – zaczął i urwał widząc Marka i Ulę stojących przy oknie. – Hmm, nie wiedziałem, że jesteście tu razem. Dobry wieczór, Marku.
– Dobry wieczór, panie Józefie.
– Tak, tato, jesteśmy. A myślałam, że to ty wcześnie wracasz do domu.
– Ja przynajmniej wracam – wyrwało się Józefowi, zanim zdążył pomyśleć. – No, cóż… cieszę, że wróciłaś. Rozumiem, że teraz tak to będzie wyglądać.
– Dokładnie tak, tato – przemówiła Ula, wyczuwając w jego głosie jakąś nutę smutku. – Marek będzie tu często bywał – delikatnie złapała Marka za rękę, a on również oddał uścisk, chcąc dodać jej otuchy.
– Hmm, no dobrze. To ja… już chyba pójdę.
– Ja też powinienem, muszę jeszcze dojechać do domu – wytłumaczył się Marek, czując mieszaninę emocji krążącą w pokoju.
Józef i Marek ruszyli w stronę drzwi.
– Odprowadzę cię – zdecydowała Ula.
– Do widzenia, panie Józefie – pożegnał się Marek.
– Do widzenia.
Ula i Marek podążyli powoli do furtki.
– Czy mi się wydaje, czy twój tata jest jakiś smutny? – upewnił się Marek.
– Nie, wydaje ci się – odparła Ula, uśmiechając się do niego, mimo że wyczuwała to samo.
– Ula, nie musisz się kryć, jeśli…
– Nie wiem, Marek, naprawdę. Pogadam z nim, dowiem się.
– No dobrze. Będę po ciebie o 7:20, będziesz gotowa? Powinniśmy zdążyć przed korkami.
– Jasne, że tak.
– Dobrze tu być. Chociaż sto razy bardziej chciałbym teraz siedzieć z tobą w mieszkaniu…
– Nie roztaczaj przede mną tej wizji – przerwała mu.
– Dlaczego? – uniósł brwi.
– Bo będę żałować mojej decyzji – pocałowała go słodko. – Zadzwoń, jak dojedziesz, dobrze? Będę spokojniejsza.

***

Wróciła do domu i zastała ojca siedzącego przy stole z kubkiem herbaty.
– Jesteś jakiś dziwny, tato – zaczęła.
– Wydaje ci się, Ula – odparł Józef.
– Smutny jesteś. Coś się stało?
– Nie. Spędziłem miłe popołudnie z Alą.
– Ale mnie możesz powiedzieć…
– No dobrze, martwię się o ciebie. Z jednej strony widzę, że jesteś szczęśliwa, z drugiej pamiętam to, co było w przeszłości…
– Tato, ja zostawiłam przeszłość za sobą. Teraz jest dobrze, rozumiesz? I mam silne podstawy, żeby mu wierzyć. A ty byłeś dla niego oschły, po prostu oschły – powiedziała niemal z płaczem.
– Ula, to nie tak, że ja go nie lubię. Ja tylko nie do końca jestem go pewien.
– A ja jestem – powiedziała zbyt głośno niż by tego chciała. – Jestem. Moje uczucia nigdy się nie zmieniły. I teraz wiem, że on naprawdę się zmienił. Nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć. Udowodnił to, pokazał, że jest naprawdę inny. Ufam mu.
– I kochasz go, to wiem. Ja z kolei mam wrażenie, że on ciebie też kocha.
– Nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć – powtórzyła Ula stanowczo. – I bądź dla niego miły, tak jak na to zasługuje.
– Będzie tutaj bywał częściej, jak rozumiem?
– Będzie mnie przywoził i odwoził, tak. Chcę być wreszcie szczęśliwa, tak długo wszystko było źle.
– Rozumiem, córeczko. Wierzę ci przecież.

***

Zadzwonił do niej, gdy tylko dojechał do mieszkania. Zajęło mu to prawie 40 minut, co i tak było dobrym czasem, zwłaszcza wieczorem. Niby nie słyszał jej dosłownie chwilę, ale dla niego była to wieczność. Chciał znowu usłyszeć jej głos. Odebrała niemal od razu.
– Dojechałem – oznajmił.
– To dobrze – niemal usłyszał jej uśmiech. Ale był to smutny uśmiech. Coś się stało. – Ula, wszystko okej?
– Tak, tak, jasne. Dlaczego pytasz?
– Bo masz jakiś… trochę dziwny głos.
– Wydaje ci się – zbyła go.
– Ula… – powiedział miękko.
– No dobrze. Tata zrobił mi przykrość, to wszystko.
– Coś o mnie? – wyczuł Marek.
– Tak – przyznała. – Ale już mu powiedziałam, co o tym sądzę.
– A on co na to?
– Wierzy moim słowom, a to już coś. Nie zamierzam się teraz niczym martwić. Idź spać, Marek, już robi się późno.
– A ty nie siedź nad dokumentami. Jak cię znam, to masz już włączony komputer.
– Zgadłeś – roześmiała się cicho.
– Dobranoc, kochanie.
– Dobranoc.

Powrót do rzeczywistości – cz. I

Weekend przeminął im szybko. Nawet nie zauważyli jego końca. I oboje żałowali, że to już i trzeba wracać do prozy pracy. Jedno było w tym pocieszające: wiedzieli, że to, co ich połączyło, jest najważniejsze na świecie i na pewno o to zadbają. Byli tego pewni.
Marka obudził szelest wody z łazienki. Podniósł się powoli, przyglądając się sypialni. Na krześle zobaczył jej małą torebkę, która jeszcze delikatnie bujała się na oparciu krzesła. Na małym stoliku leżał jej telefon. A tam, na wyświetlaczu, nowe smsy od Maćka. Uśmiechnął się, to oznaczało, że wstała niedawno. Że wciąż tu jest i nie uciekła.
Ten weekend był dla niego najlepszym doświadczeniem w życiu. Po tylu snach i wyobrażeniach nareszcie była obok niego. Przez całe dwa dni. To i tak było więcej, niż miał dotychczas. Oczywiście, było jeszcze SPA, ale wtedy wszystko wyglądało inaczej. Dziś oboje byli wolni.
Wstał z uśmiechem i zaczął robić śniadanie dla nich obojga. Niech się przekona, że powinna tu zostać. Mimo wszystko, mimo obciążenia rodziną. Wierzył, że się złamie i zostanie wraz z nim.


***

Była 8:40, kiedy znaleźli się przed firmą. A raczej z jej bocznej strony. Ula poprosiła go, żeby tam zaparkował. Nie wiedział wtedy, o co jej chodzi.
– Naprawdę chcesz iść te kilka metrów w tych szpilkach? – przyjrzał się jej z uznaniem i lekkim zdziwieniem.
– Nie o szpilki chodzi – uśmiechnęła się. – Mamy przed sobą osiem godzin pracy, a ja nie zamierzam cię podczas nich całować.
– I będziesz mnie całować jedynie poza godzinami pracy, na pokątnych parkingach, w restauracjach i moim mieszkaniu? – zdumiał się, nieco kpiąco.
– A żebyś wiedział – uśmiechnęła się szelmowsko. – W pracy chciałabym zająć się tylko pracą. A my jeszcze mnóstwo roboty, trzeba zrobić podsumowanie, trzeba…
Marek przerwał jej gorącym pocałunkiem, któremu Ula oddała się całą sobą. Całowali się tak długo, zupełnie zapominając, która jest godzina. Wreszcie Ula postanowiła być rozsądna i zerknęła na zegarek.
– Jest za pięć! – zerwała się, nerwowo odpinając pas.
– Ula, spokojnie, jesteś prezesem.
– A prezes musi dawać przykład – odparła Ula, biorąc torebkę i wysiadając z auta.
Marek ruszył za nią, podziwiając z jaką gracją przemieszcza się w wysokich szpilkach. A jeszcze niedawno wcale ich nie nosiła…

***

Weszli do firmy razem, nie wypierając się wcale tego, że są razem. Zresztą, nie mogło to umknąć nikomu. Ale tym samym potwierdzili, że to nie była tylko część spektaklu, ale prawdziwe życie. Minęli Daniela recepcjonistę, witając się z nim uprzejmie i ruszyli do sekretariatu.
Czekały już tam zapracowana, tonąca w papierach Ania i Wiola przeglądająca swojego maila. Na ich widok od razu się zerwały.
– Cześć – przywitała się Ania, jak gdyby nigdy nic, ale wiadomo było, że umiera z ciekawości.
Wiola postanowiła być bardziej bezpośrednia.
– No, cześć! No to mieliście udany weekend, co nie? A Seba to mi nawet powiedział, że ty biegasz, Marek, po bułeczki. Tak sobie myślę, jeszcze niedawno to wszystko było nie do pomyślenia, że ja i że Sebastian i że ty i Marek. A teraz wszystko jest dobrze. Dasz wiarę? – Wiola zwróciła się do Ani.
– Wiola, my też się cieszymy, że wszystko się dobrze potoczyło, ale chyba powinnaś wracać do pracy – przypomniała jej Ula, ucinając jej wywody.
– Ale już jest po pokazie, to teraz będzie spokojniej.
– Spokojniej tak, ale jeszcze mamy dużo pracy – dodał Marek, widząc, że Ula bardzo chce już iść stamtąd.
Ula ruszyła w stronę gabinetu, a Marek od razu za nią.
– Przykro mi, że ona tak… – zaczął Marek.
– Nie, wiem, że Wiola lubi gadać. Nic nowego – uśmiechnęła się Ula, siadając za biurkiem. – Ale nie wiedziałam, że rozmawiałeś z Sebastianem.
– Zadzwonił w sobotę, kiedy szedłem z piekarni. Rozmawialiśmy chwilę.
– No tak, ale wiesz, że Wiola będzie teraz wszystko powtarzać?
– Sugerujesz mniejszą gadatliwość?
– Marek, możesz rozmawiać z kim chcesz i mnie nic do tego… Ale tylko pamiętaj o Wioli – dodała, spoglądając na niego nieco nieśmiało.
– No dobrze. Masz rację, powinienem pamiętać.
– To bierzmy się za to podsumowanie – zachęciła go do pracy.

***

Sebastian nie mógł skupić się na pracy, przypominając sobie ostatni, udany weekend. Było ich zresztą już kilka. Odkąd zeszli się z Wiolą, mógł znowu powiedzieć o sobie, że jest szczęśliwy.
Nagle w drzwiach jego gabinetu pojawiła się Ula z papierami.
– Cześć – uśmiechnęła się nieco niepewnie.
– Cześć, Ula – Sebastian wyszczerzył zęby. – Co mogę dla Ciebie zrobić?
– Mam tutaj dokumenty, które trzeba jeszcze przejrzeć i przesłać do sądu. Dasz radę się tym zająć?
– Jasne, zdążę spokojnie.
– Dziękuję.
– Ula… Cieszę się, że udało wam się wreszcie szczerze porozmawiać. To była jakaś paranoja, że ostatnio się tak z Markiem mijaliście.
– Wiem, ale już jest dobrze. Widzę, że się o niego martwisz i wiem, co chciałeś powiedzieć, ale spokojnie. Nie zamierzam więcej go ranić.
– Wierzę ci, Ula. Naprawdę.

***

– Tak i tutaj trzeba jeszcze dopisać całościowy koszt zorganizowania pokazu – mówiła Ula, siedząc na kanapie obok Marka. Na stoliku stał laptop, w którym co chwila dopisywali kolejne zdania.
Co jakiś czas mieli ochotę chociażby się dotknąć, ale wytrwale od tego uciekali. Powiedzieli sobie, nie w pracy. Poza tym rolety w gabinecie miały pozostać odsłonięte.
Nagle do gabinetu weszła Ala i na widok Marka trochę się zawstydziła. No tak, zapomniała, że na pewno będą tu razem. Ale przecież nie robili nic złego, widać było, że pracują.
– To ja może przyjdę później – powiedziała Ala, robiąc ruch, jakby chciała wyjść.
– Nie, Ala, coś ty! – obruszyła się natychmiast Ula, a Marek uśmiechnął się do Ali uspokajająco.
– Ale, no, no pracujecie.
– No właśnie, a ty co myślałaś? – roześmiała się Ula.
– Siadaj, Ala – Marek wstał i przysunął bliżej fotel przeznaczony dla Ali. – Robimy właśnie podsumowanie pokazu. Ogarniamy budżet i całą resztę.
– Cóż, teraz to wszyscy mówią tylko o was. I nie dziwię się. Betty też ciągle mówi, nazywa cię Ula księżniczką.
Ula speszyła się nieco, a Marek się ucieszył i roześmiał.
– Niech mówią – powiedziała wreszcie Ula. – Kiedyś przestaną.
– Tak prędko to nie przestaną – uznała Ala. – Ale cieszę, dzieci, że wreszcie się dogadaliście.
– Wszyscy mówicie tylko o tym, że się dogadaliśmy – wkurzyła się Ula. – A przecież my umieliśmy ze sobą rozmawiać, tylko…
– Tylko nie zawsze nam to wychodziło – roześmiał się Marek, widząc jej zdenerwowanie i pocałował ją delikatnie w czoło.
Spojrzenie, które rzuciła mu Ula nie było na szczęście pełne złości, czego się obawiał. Raczej czułości. Chociaż w sumie złamał jej prośbę.
– No dobrze… Trzeba wam coś pomóc z tym podsumowaniem?
– Nie, Aluś, naprawdę, poradzimy sobie. Powiedz mi tylko, jak Iza? Nie widziałam jej później w tym tłumie ludzi.
– Wszystko z nią dobrze. Trochę zmęczyła się pokazem, ale już jest dobrze.
Ala wyszła, a Marek znowu oddał się swojemu ulubionemu zajęciu – obserwowaniu jej.

***

– Ula, jest siedemnasta trzydzieści. Naprawdę możemy skończyć to jutro. Zapominasz, że spotkanie zarządu dopiero za trzy miesiące – mówił do niej Marek, obserwując, jak pochłonięta jest pracą.
– Kiedy mnie odwołają, co? – uśmiechnęła się Ula.
– Mówisz tak, jakbyś się z tego cieszyła – przyjrzał się jej uważnie.
– Bo może będę się cieszyć, kto wie – zaśmiała się.
– Masz jakieś konkretne plany? – podszedł i objął ją lekko w pasie.
– Hmm… – zastanowiła się. – Pewnie wyjadę. Wyjadę daleko stąd – roześmiała się.
Twarz Marka spochmurniała na kłujące wspomnienie przeszłości. To nie był dla niego dobry temat do żartów.
Ula dostrzegła to natychmiast i zrozumiała swój błąd. Spojrzała na niego przepraszająco.
– Przepraszam. Wiem, że to nie było łatwe. Zresztą, nie było łatwe dla nas wszystkich. A ja mam już pewien plan na późniejsze czasy.
– Nie będziesz chciała zostać prezesem na kolejną kadencję? – Marek uniósł brwi.
– Nie. Tak, jak powiedziałam Ci kilka miesięcy temu, to ty jesteś prezesem. A ja nie widzę się w tej roli długofalowo. Zresztą, zapominasz, że w Pro S też jestem prezesem – puściła do niego oczko.
– I na pewno chcesz z tego zrezygnować? Ula, bardzo dobrze Ci poszło. Wyprowadzasz firmę na prostą, masz za sobą udany pokaz… Naprawdę nie zależy ci?
– Przyznaję, myślałam, że będzie dużo gorzej, ale nie czuję, że mogłabym być prezesem całe życie, jeśli o to ci chodzi. A poza tym bardzo dużo mi pomagałeś – uśmiechnęła się do niego czule.
– Ty pomagałaś mi wcześniej – powiedział Marek z poważną miną. – Teraz było sprawiedliwie.
– Dobrze, przestańmy się licytować, kto komu bardziej pomógł. I masz rację, możemy już pójść.
– Cała firma już poszła – przypomniał jej Marek. – Chodź, Ula, zawiozę cię do domu. Chyba że… zmieniłaś zdanie.
Spojrzała na niego przepraszająco.
– Muszę się upewnić, że nic im nie jest.
– W porządku.
Wyszli z gabinetu uśmiechnięci i ucieszeni wizją spokojnego popołudnia w swoim towarzystwie. W sekretariacie natknęli się na Wiolę i Sebastiana całujących się w najlepsze. Nie widzieli świata poza sobą. Oparci o framugę, praktycznie zasłaniali wyjście. Nie sposób było ich zatem ominąć.
Ula i Marek wymienili rozbawione spojrzenia, doskonale ich rozumiejąc. Ale trzeba było jechać. Czas przecież naglił.
– Ekhem – chrząknęła cicho Ula.
Nie pomogło.
– Ekhem! – chrząknęła głośniej, widząc Marka duszącego się z cichego śmiechu.
Sebastian i Wiola jednocześnie oprzytomnieli i oderwali się od siebie. Widząc Dobrzańskiego i Cieplak wpatrujących się w nich zaczęli sprawiać wrażenie nieco zawstydzonych. Chociaż dawniej nic im nie przeszkadzało.
– My… my już zbieraliśmy się do wyjścia – wyjaśniła Wioletta, ocierając usta.
– To tak jak my – odparła Ula z uśmiechem.
– Jedziemy na kolację – powiedział Sebastian. – Może zabierzecie się z nami?
Marek sprawiał wrażenie, jakby nawet chciał się dołączyć, ale Ula odmówiła.
– Dzisiaj niestety nie możemy. Muszę wracać do domu – Ula złapała Marka za rękę i odeszli.
– Oho, humorek wisiorek – powiedziała tylko Wioletta, kiedy się oddalali.

Sobota, która nie była snem

Obudził się nagle, wyrwany ze snu jakąś dziwną myślą. Czy to wszystko było snem? Czy podczas poprzedniej nocy był razem z Ulą? Po raz pierwszy od dawna nie był całkowicie sam?
Podniósł głowę i ją zobaczył. Stała przy oknie, milcząca i zamyślona, ubrana w biały szlafrok z wymalowanymi kwiatami. Ewidentnie była pogrążona w myślach. Najwyraźniej szelest jednak ją zaniepokoił. Odwróciła się.
– Obudziłeś się – powiedziała spokojnie.
– Tak. A ty… już wstałaś?
– Nie mogłam spać – wyjaśniła. – Chyba chciałam spokojnie pomyśleć… Ciągle mi się wydawało, że to był sen i zaraz znowu się obudzę. Najpierw chciałam to wszystko zapisać, a potem przypomniałam sobie, że nie mam pamiętnika.
– Został w Rysiowie… – rzekł Marek, przypominając sobie, jak wczoraj pakowała swoje rzeczy. Ula uśmiechnęła się, ale zrobiła to bardzo smutno.
– Nie. Nie mam już pamiętnika.
Przez twarz Marka przeszło zdziwienie, ale po chwili uświadomił sobie, co za chwilę może usłyszeć.
– Wyrzuciłam wszystkie rzeczy, które od Ciebie dostałam. Wydawało mi się, że to jest najlepsze rozwiązanie. Że będzie łatwiej, bo nie będę tyle myśleć…
– A tak się nie da… – dopowiedział Marek, doskonale to rozumiejąc.
– No właśnie – przytaknęła. – Zresztą, wyrosłam z zapisywania swoich myśli. Chyba za bardzo się zmieniłam.
– Oboje się zmieniliśmy – stwierdził Marek.
Pokiwała głową, uśmiechając się lekko.
– Tak, to prawda.
Marek wstał z łóżka i powoli podszedł do niej. Przygarnął ją do siebie i po prostu przytulił. W takiej pozie oboje patrzyli przed siebie.
– I co dalej z tym zrobimy? – zapytał po prostu.
Zerknęła na niego.
– Nie wiem.
– No dobrze, to zacznijmy od śniadania. Pójdę po jakieś bułki i coś wymyślę – powiedział Marek.
Ula odwróciła się i uniosła brwi.
– Marek Dobrzański gotuje… ciekawe…
– Wątpisz, że umiem?
– Nie, nie wątpię – roześmiała się. – Skoro tak, to ja idę pod prysznic.
Marek spojrzał na nią tak, jakby żałował swojej decyzji.
– Co? – spytała tylko.
– No wiesz, wspólny prysznic też byłby bardzo fajną sprawą…
– Nie ma mowy – roześmiała się Ula. – Przynieś te bułki, a potem wymyślimy, co zrobić na to śniadanie.
Marek, zgodnie z jej życzeniem, ubrał się i wyszedł do piekarni.

***

Szedł ulicą z siatką pełną chleba i bułek, a jego serce śpiewało. W jego mieszkaniu znajdowała się kobieta jego życia, równie jak on oszołomiona całą sytuacją. Wszystko wskazywało jednak na to, że nie zmieni swojego zdania. Kocha go, tak mówiła. Kocha, chociaż wcale kochać już nie chciała. Nie umie, nie potrafi inaczej, nie mogłaby być z kimś, kogo nie kocha.
Kocha go!
W głowie nadal szumiały mu słowa Piotra: „Ula kocha Ciebie, tylko Ciebie. Moim zdaniem w ogóle na nią nie zasługujesz, tak bardzo ją zraniłeś, a ona nadal kocha Ciebie. Jest dumna, ona Ci tego nie powie, wiem to. Jest przekonana, że ty i Paulina jesteście razem. Nie wiem, jak jest, ale jeśli nadal ją kochasz, to powinieneś jej to powiedzieć. I to szybko. Mam nadzieję, że nigdy więcej jej nie zranisz.”
Na początku był strach i oszołomienie. A potem wyłączył telefon i w te pędy ruszył do auta. Zdążył. Ale pokaz już trwał, a Uli nigdzie nie było. Stał i wyczekiwał kolejnych osób schodzących ze sceny. Wreszcie spotkał Alę.
– Ala… – ucieszył się na jej widok. – Widziałaś Ulę?
– Marek! – wykrzyknęła zdziwiona i zszokowana Ala. – Co ty tutaj robisz? Nie miałeś być w Mediolanie, z Pauliną?
– Rozmawiałem z Piotrem.
– O Uli? – domyśliła się Ala.
– O Uli! Gdzie ona jest? Muszę z nią porozmawiać, to bardzo ważne. Błagam cię, powiedz, gdzie ona jest.
– Marek, ale ja sama nie wiem…
– Muszę ją znaleźć i to jak najszybciej.
– Zaraz kończy się pokaz, a ona miała wystąpić jako ostatnia – przypomniała Ala.
– To nie jest teraz ważne. Ważniejsze jest to, żebyśmy porozmawiali.
W tym momencie stanęła przed nimi Ania, nieco wyczerpana po biegu.
– Marek, chyba musisz wejść na scenę. Pokaz się kończy, a Uli nie ma…
– Widziałaś ją?
– Kilka minut temu była jeszcze przed budynkiem. Ale powiedziała, że zaraz wróci. A ja straciłam ją z oczu – odparła Ania.
Marek poczuł, że może się udać. Że nic jeszcze nie jest stracone.
– No dobra, to idę. Poszukajcie jej, proszę was.
A potem wszystko potoczyło się dobrze. Przecież musiało.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Chwycił go z nadzieją, że to może Ula zapomniała mu coś powiedzieć. Jednak nie, dzwonił Sebastian.
– Cześć, stary. Nie obudziłem Cię? Was? – poprawił się, śmiejąc się szczerze.
– Nie, właśnie idę z piekarni.
– Z piekarni? Teraz będziesz biegał po bułeczki?
– A żebyś wiedział – odparł Marek. – Zrobię jej śniadanie. Którą w ogóle mamy godzinę? Nie popatrzyłem nawet na zegarek.
– Jest dziewiąta. Oj, stary, naprawdę, co ona z tobą zrobiła?
– A czego nie zrobiła… Stary, po raz pierwszy od dawna mam wrażenie, że wszystko jest dobrze.
– Wyjaśniliście sobie wszystko?
– Chyba jeszcze nie wszystko, ale sporo.
– No dobra, to nie przeszkadzam.
Rozłączyli się, a w oczach Marka ponownie zapaliły się iskierki radości. Gdyby wypadało, to pewnie zatańczyłby na ulicy. Ale teraz chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Bo to wreszcie był dom. Tam, gdzie była ona.

***

Ula w milczeniu wycierała włosy ręcznikiem. Powoli zaczęła je czesać, wciąż się sobie przyglądając. Stała przed długim, podłużnym lustrem znajdującym się w przedpokoju mieszkania Marka. Patrzyła na swoje oczy, dziś jaśniejące radością. Oglądała swoją twarz, wczoraj jeszcze obsypywaną Markowymi pocałunkami. Przyglądała się swojej szyi i niemal czuła jego dotyk. Zadrżała, gdy pomyślała, że to wszystko jest naprawdę.
Słysząc klucz w drzwiach, odłożyła szczotkę i przeszła do kuchni, jakby chcąc ukryć, że jeszcze przed chwilą przyglądała się sobie w lustrze. Tam chwyciła za czajnik elektryczny i nalała do niego wodę.
Marek zajrzał do kuchni i uśmiechnął się widząc Ulę z mokrymi włosami krzątającą się w jego mieszkaniu.
– Mam bułki i zrobię ci jajecznicę. Lubisz?
– Bardzo – uśmiechnęła się. – Robię kawę. Nadal pijesz z cukrem? – uniosła brwi.
– A ty z mlekiem? – zaśmiał się.
I tak oboje wiedzieli, że uwielbiają pić kawę w swoim towarzystwie. Nie mogło być inaczej.
Wspólnie przyrządzili śniadanie, wciąż śmiejąc się jak dzieci. Usiedli wreszcie obok siebie i zaczęli jeść.
– Dobrze gotujesz – uznała. – Nie spodziewałam się.
– No wiesz, nie całe życie jadałem w restauracjach.
– Ciekawe, czy są już zdjęcia z pokazu – wypaliła nagle Ula.
Marek uniósł brwi.
– Tak nagle sobie o tym przypomniałaś?
– Mam stanowczo za duży natłok myśli od wczoraj. Zastanawiam się po prostu jakie są opinie o kolekcji Pshemko.
– I, niech zgadnę, wolałabyś, że nie było tam naszych zdjęć? – domyślił się Marek.
– Nie, to nie tak. Prawda, nie lubię być tak na świeczniku, ale z drugiej strony nie chcę, żeby to, co się wczoraj stało, zagłuszyło pracę Pshemko. On włożył w to mnóstwo pracy.
– Nie zagłuszy. Myślę nawet, że pomoże kolekcji.
– Pomoże? – zdziwiła się Ula.
– Ludzie lubią takie historie. Tylko że ja naprawdę nie miałem wyboru. Jak tylko Cię zobaczyłem, jak wreszcie cię zobaczyłem, to musiałem Ci powiedzieć. Szukałem Cię przed pokazem i nie mogłem znaleźć, więc nie mogłem zrobić tego w inny sposób.
– Szukałeś mnie? Naprawdę? A ja…
– Wiem, dzwoniłaś wtedy do mnie – uśmiechnął się czule. – Mogłem włączyć telefon, zdążylibyśmy jeszcze się zobaczyć. Jedyną osobą, jaką wtedy widziałem, była Ala. I ona chyba już wiedziała, że stało się coś ważnego.
– No tak, ostatecznie przez cały dzień słyszałam tylko, żebym do Ciebie zadzwoniła – przyznała Ula.
– Od Ali? – zdumiał się Marek.
– Tak. Ona… oni wszyscy już widzieli, że nie radzę sobie z tą sytuacją.
– Oni? – podchwycił, łowiąc każde jej spojrzenie.
– Ala, Maciek… Iza i Ela też… O Boże, to wszystko było takie dziwne. Aż nie wiem, jak Ci to wyjaśnić.
Spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
– Najlepiej po kolei. Mamy czas, dużo czasu.
– Zastanawiam się, jak ci to opowiedzieć… O, już wiem. Nie chciałam Ci wcale uwierzyć, mimo że momentami wydawało mi się, że naprawdę się zmieniłeś. Iza i Ela były przeciwne temu wszystkiemu.
– A Ala i Maciek?
– To skomplikowane. Raz byli, raz nie byli.
– Ula, nie zastanawiaj się, jak dobierać słowa, proszę. Bądź ze mną szczera, dobrze?
Pokiwała w milczeniu głową.
– Tylko wiesz, kiedy o tym myślę, to myślę sobie, że to nie boli tylko mnie, ale i Ciebie. Ale dobrze… Twój list przeczytałam dopiero tydzień temu.
Marek zerwał się z krzesła, patrząc na nią jak oszołomiony.
– Tydzień temu!
– Tak… Bo to wszystko zrobiło się jakimś nieporozumieniem. Tata powiedział mi wtedy, że zostawiłeś mi coś w pokoju. Zobaczyłam kwiaty… i nie wiedziałam, że jest jeszcze list. Tego samego dnia Ala dała mi adres miejsca, do którego mogłabym wyjechać. Zapisałam go właśnie na twoim liście. I zostawiłam tę kartkę w samochodzie Maćka, kiedy mnie odwoził. Rozumiesz?
– No dobrze, ale co dalej działo się z listem?
– Maciek go znalazł – odparła zawstydzona Ula. – I… przeczytał. I mam wrażenie, że właśnie wtedy po raz pierwszy przestał się ciebie czepiać. On uwierzył Ci od razu.
– Maciek? – zdziwił się po raz kolejny Marek.
– Tak, właśnie on. Osoba, po której kompletnie bym się tego nie spodziewała.
– Ja też. I co było dalej?
– Zapytał mnie, czy chcę, żeby mi go przeczytał. Powiedział, że mnie przeprasza, ale on myślał, że to jakaś zwykła kartka i go przeczytał. I powiedział jeszcze, że on ci wierzy. Że wciąż widzi, jak biegniesz za jego autem, kiedy odjeżdżaliśmy… – w oczach Uli stanęły łzy. – Ja… nie chciałam go wtedy słuchać. Nie przeczytał mi wtedy tego listu…
Marek podszedł do niej i delikatnie wytarł ręką jej łzy ściekające po policzku.
– Ula… to już nieważne… spokojnie…
– Nie, to jest bardzo ważne… Chcę, żebyś wiedział, jak było. Żebyś mnie zrozumiał.
– Rozumiem Cię, naprawdę.
– A potem przyjechała do mnie Ala… Ta sama Ala, która kiedyś ostrzegała mnie, że idę w to wszystko jak ćma w ogień.
– Odradzała Ci mnie, tak? – zapytał tylko Marek.
– Tak, ale to było dużo, dużo wcześniej. Kiedy przyjechała… chciała się tylko upewnić, że już ze mną lepiej. I ciągle widzę jej oczy, kiedy powiedziała mi, że prosiłeś ją, żeby mi coś powiedziała. Powiedziałam jej wtedy…
– Cóż, domyślam się…
– Nie, wcale się nie domyślasz – rzuciła Ula nieco szorstko. – Powiedziałam, że nie chcę tego słuchać. Teraz wiem, że sama sobie zaszkodziłam… – Ula spojrzała w okno niewidzącymi oczami.
– Było Ci po prostu źle, bo cię zraniłem. Do głębi.
Ich spojrzenia się spotkały. Znowu tak smutne jak w ciągu ostatnich miesięcy.
– Tak. A potem… kiedy już przeczytałam list, to Ala… to Ala przeprosiła mnie za to, że nie powiedziała mi tego wbrew mojej woli. Wtedy wyjaśniła mi, że ją błagałeś, żeby powiedziała mi, że odwołałeś ślub z Pauliną.
– Tak, to prawda. Nie chciałaś ze mną rozmawiać… słusznie zresztą, więc nie wiedziałem, jak do Ciebie dotrzeć. Nikt nie chciał mi powiedzieć, gdzie cię znajdę.
– Poprosiłam ich wszystkich, żeby ci nie mówili. Chciałam mieć trochę spokoju, którego zresztą nie miałam. A kiedy Ala mi to wszystko potwierdziła… Kiedy Maciek wreszcie zmusił mnie, żebym przeczytała list… było już za późno.
– Byłaś już z Piotrem?
– Tak. I czułam się, jakbym się sama w tym wszystkim uwięziła – wyznała szczerze.
– Ula… – przytulił ją. – Powinniśmy byli już dawno szczerze porozmawiać.
– Wiem – zapłakała nagle. – Ja to wiem. Ale bałam się… że usłyszę coś innego, niż…
– Nie usłyszałabyś nic innego, niż to, że cię kocham.
– I jeszcze jedno na pewno wiem… że cię kocham – powiedziała Ula cicho.
– Pamiętasz? – wzruszył się Marek.
– Tyle razy czytałam ten list, że nauczyłam się go na pamięć – uśmiechnęła się.
– Jeszcze jednego nie wiem. Gdzie ty wtedy wyjechałaś, kiedy cię szukałem?
– Naprawdę nikt ci nie powiedział? – zdziwiła się. – Myślałam, że ktoś już zdążył się wygadać.
– Nie, naprawdę nie wiem – powiedział Marek.
– Wiesz, gdzie jest samotnia Pshemko?
– Wiem, oczywiście – rzekł Marek, a na jego twarzy odmalowało się milion myśli. Gdyby wcześniej na to wpadł!
– Ala dostała ten adres od Izy, a Iza od Pshemko. Pshemko chciał coś dla mnie zrobić, chociaż nie zdawał sobie sprawy z sytuacji.
– Więc byłaś tam cały czas… W tej głuszy!
– Byłeś tam kiedyś? – zdziwiła się.
– Tak – uciekł trochę wzrokiem.
Przyjrzała mu się uważnie.
– Marek, czy ty coś przede mną ukrywasz?
– Nie, raczej nie wszystko wiesz. Byłem tam już kiedyś, bo… pojechałem tam przekonać Pshemko, żeby wrócił – przyznał.
Na twarzy Uli odmalowała się ulga przemieszana ze złością.
– Nie wierzyłeś, że sobie poradzę…
– Byłem pewny, że sobie poradzisz. Jak niczego na świecie. Ale Pshemko to trudny człowiek i dobrze o tym wiesz. Po prostu go przekonałem, że musi przyjechać do firmy.
– O Chryste – jęknęła Ula i coś się jej przypomniała. – Ta wierzba…
– Jaka wierzba? – zdziwił się.
– Nie, nic – machnęła ręką.
– Mów. Chcę wiedzieć, Ula.
– Wierzba płacząca, którą tam zobaczyłam. Pamiętałam te drzewa doskonale. A potem, jak już byłam w Rysiowie, to śniła mi się właśnie ona. Pod nią byłeś ty i… płakałeś.
Marek spoważniał i patrzył na nią w milczeniu.
– Dlaczego tak patrzysz?
– Bo kiedy Pshemko odjechał, to ja tam jeszcze zostałem. Na kilka godzin. I wszystko wydawało się takie szare, smutne i beznadziejne, chociaż było słońce i piękna pogoda. I… cóż, rzeczywiście płakałem pod tą wierzbą.
Ula wstała i spojrzała na niego z rozpaczą. Potem go po prostu mocno przygarnęła i przytuliła.
– Nigdy więcej nie chcę się tak czuć – wyszeptali oboje jednocześnie.
Musnęła dłonią jego lekko już szorstki od zarostu policzek.
– Teraz jesteś. I to jest bardzo dobre – uśmiechnęła się słodko.
– Powinniśmy wreszcie zjeść to śniadanie – rzekł wreszcie Marek.
I zaczęli znowu jeść. Kawa była już zimna, ale nikomu z nich to nie przeszkadzało.

***

Rozmawiali o rzeczach pobieżnych i głupich, ale i o ważnych. Teraz jednak nie liczyły się słowa, ale to, że byli ze sobą. Nareszcie. Aż wreszcie Marek się zdecydował. Musiał wiedzieć.
– Ula… – przerwał jej nagle.
– Tak? – uśmiechnęła się, dopijając ostatni łyk swojej kawy.
– Zamieszkaj ze mną.
– Co? – zdziwiła się.
– Chyba się spodziewałaś, że o to zapytam?
– Może… Tylko trochę mnie zaskoczyłeś.
– Ula, może i jesteśmy ze sobą od wczoraj, ale to nic nie zmienia. Chcę, żebyś tutaj była na co dzień. Chcę móc na ciebie patrzeć rano i wieczorem, nie tylko w pracy.
– Jesteś tego pewien?
– Niczego innego nie byłem tak pewien. Proszę.
Widziała jego proszące spojrzenie, jednak zdawała sobie sprawę, że to powinna być przemyślana decyzja.
– Marek… – zaczęła niepewnie. Trudno było odmawiać mężczyźnie jej życia.
– Nie chcesz… – uznał, że to właśnie to oznacza.
– Nie, to nie tak. Tylko… jest Beatka i jest mój tata, których muszę pilnować. I jest Jasiek, któremu wydaje się, że jest bardziej dorosły niż jest. Muszę pilnować, żeby tata brał wszystkie leki, Betty trzeba się jeszcze opiekować…
– Więc to z ich powodu…- rzekł Marek.
Ula dotknęła jego ramienia i spojrzała mu w oczy.
– Naprawdę uważasz, że nie chciałabym z Tobą zamieszkać? Bardzo bym chciała… Tylko po prostu boję się też o nich.
– Też? – podchwycił Marek.
– O wielu ludzi się boję – umknęła nieco Ula. – Ale o Ciebie też – przyznała szczerze.
Marek uśmiechnął się czule i po prostu posadził ją sobie na kolanach, i przytulił do siebie.
– Rozumiem.
– Wiem, że nie, ale zdaję sobie z tego sprawę. Chcę być z Tobą, chcę spędzać z Tobą czas. To wiem na pewno.
– Więc co proponujesz?
– Nie wiem. Może… może weekendy? Na razie, dopóki nie będę wiedziała, jak to się dalej potoczy.
– Z nami? – przytulił ją mocniej, bojąc się nagle, że znowu ją straci.
Znowu na niego spojrzała, widząc lęk odbijający się w jego oczach.
– Nie. Z tatą i Alą. Mam nadzieję, że zdecydują się ze sobą zamieszkać. Ich… znajomość już długo się rozwija i wierzę, że Ala wreszcie się do nas przeprowadzi.
– Gdyby Ala tam była, to byłabyś spokojniejsza? – upewnił się.
– Tak. Proszę, zrozum to, że gdybym nie tak się o nich nie martwiła, to pewnie wkrótce przeprowadziłabym się do Ciebie. Skoro rzeczywiście tego chcesz.
– Chcę. Bardzo. Ale jedna rzecz mnie zastanawia… Chciałaś wyprowadzić się do Stanów. Byłaś już na to gotowa.
Ula pokręciła głową, odsuwając się nieco od niego. Zabolało.
– Zaproponował mi to, a ja miałam się zastanowić. A potem słyszałam od osób w firmie, że wyprowadzam się. Nie wiem dlaczego wszyscy nagle o tym wiedzieli. A potem ty zapytałeś i… powiedziałam to tak po prostu, chociaż wcale w to nie wierzyłam. Zdaję sobie sprawę, że cię wtedy ponownie zraniłam.
Marek przełknął ślinę, czując ponowny natłok myśli.
– Ula, wszyscy o tym wiedzieli, bo Piotr przedstawiał to jako pewnik. To on mi powiedział, że na pewno z nim wyjeżdżasz i chcecie zostawić po sobie dobre wrażenie.
– Chcemy? – Ula zerwała się z jego kolan i spojrzała w okno. – No tak, kolejny raz ktoś robił coś za moimi plecami. Mówił coś, czego nie było i czego wcale nie chciałam.
– Czyli kłamał?
– Tak, dość perfidnie. Co nie zmienia faktu, że mimo że próbował mną manipulować, ja też byłam winna. Zraniłam go, Ciebie zresztą też.
– Dobrze, Ula, spokojnie – Marek wstał z krzesła i musnął delikatnie jej ramię. – Przepraszam cię. Znowu sprawiam, że jest ci przykro, chociaż wcale tego nie chciałem. Zostańmy przy tych weekendach. Jakoś sobie poradzimy.
Uśmiechnęła się jak słońce. Była jego najważniejszym promieniem, który dawał życie. Nowe życie. Dla niego i dla niej.

***

Malowała się przed lustrem, a on zakładał granatowy garnitur. Co jakiś czas uśmiechali się do siebie, trochę ukradkiem, momentami jeszcze zawstydzeni i oszołomieni. A jednak było trochę inaczej.
Kilka godzin wcześniej zjedli pizzę, którą Marek zamówił w pobliskiej pizzerii. Potem zrobili wspólnie małe zakupy na niedzielny obiad. Ula uparła się bowiem, że go ugotuje. I ciągle spędzali miło czas, czując, że wreszcie są szczęśliwi.
Nagle zadzwonił telefon Uli. Rozdzwonił się po mieszkaniu jak szalony. Ula zaczęła się zastanawiać, gdzie właściwie jest i nagle przypomniała sobie, że tkwi w torebce, którą wczoraj porzuciła samotnie w kącie korytarza. Bo przecież mieli ważne sprawy na głowie…
– To mój – rzuciła szybko i pomknęła do przedpokoju.
Marek uniósł brwi, widząc, jak biegnie przez cały salon. Widział jak odetchnęła z ulgą, dobierając.
– No, hej! – zawołała dziarsko i z uśmiechem. – A, to ty Betty! No co tam, słoneczko? Tak, skarbie, będę w poniedziałek. Obiecuję, że przeczytam Ci bajkę na dobranoc. Ojej, naprawdę tak uważasz? Dziękuję Ci. Tak, przekażę mu. Betty, wiele bajek kończy się dobrze, nie martw się. Naprawdę nie masz się czego obawiać! A jest tam tata? O, i Ala. To fajnie… Nie, nie wołaj go. Biegnij do nich, skoro idziecie na spacer. Tak, nie martw się, zjem kolację. Marek mnie na nią zabiera. Tak, przypomnę mu, żeby nie kupował mu ryby – roześmiała się Ula. – Tak. No, biegnij… Ja też cię kocham, słoneczko – Ula zaśmiała się w głos, kończąc rozmowę.
Marek spojrzał na nią z uśmiechem i podszedł przed lustro, przed którym się malowała.
– Betty? Chyba nieźle cię rozbawiła.
– Oj, tak – Ula otarła łzę, która została jej od śmiechu. – Zadzwoniła dowiedzieć się, czy wszystko okej. Poprosiła tatę o telefon i po prostu zadzwoniła, bo twojego przecież nie ma, jak zaznaczyła. Powiedziała, że koniecznie musisz jej dać.
Marek zaśmiał się wraz z nią.
– Dam jej, wiem, że z kobietami z rodu Cieplaków nie ma co dyskutować.
– No właśnie – Ula znowu się zaśmiała. – Powiedziała też, że oglądali już w gazecie zdjęcia z pokazu i w większości są w niej nie tylko stroje, ale przede wszystkim my. My na scenie. Betty uważa, że wyglądamy jak księżniczka i książę. I teraz idą z tatą i Alą na spacer. A, no i Betty mówi, że nie powinieneś zabierać mnie na rybę.
– Wiem przecież – wymruczał Marek, nieco urażony. – Masz na nie alergię.
– Potworną – przyznała Ula.
– Nie martw się, zabiorę cię w wyjątkowe miejsce – przytulił się do niej z ufnością.
I dalej się szykowali.

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij